TU PRZYGOTOWUJĄ SIĘ MISJONARZE
Warszawski Targówek. Mała uliczka Byszewska, a przy niej duży, czteropiętrowy budynek z napisem: Centrum Formacji Misyjnej. Tutaj do wyjazdu „w dalekie strony” od września przygotowuje się 35 osób. Przez 30 lat formowało się tu już około tysiąca misjonarzy.
To właśnie w tym roku, 30 maja, będziemy dziękować Bogu za to wspaniałe miejsce zachwytu darem „powołania w powołaniu”. Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie świętuje w tym roku perłowy jubileusz: 30-lecie istnienia i posługiwania Kościołowi Powszechnemu, przygotowując misjonarzy i misjonarki, do wypełnienia misyjnego dzieła Jezusa: „idźcie na cały świat i głoście Ewangelię” (Mk 16,15) - „…śmiało, na głos, bez lęków, w każdym czasie i miejscu, także pod prąd” (EG 259).
Duch i intelekt
– Przez te wszystkie lata różnie wyglądało przygotowanie misjonarzy. Początkowo były to tylko rekolekcje w Pieniężnie przed wyjazdem na kursy językowe do Francji czy Belgii. Później przyszli misjonarze mieszkając w różnych miejscach Warszawy dojeżdżali na zajęcia do Centrum. Dopiero w następnych latach możliwe było ich zamieszkanie na miejscu – wyjaśnia werbista, o. Kazimierz Szymczycha SVD, wieloletni misjonarz w Republice Demokratycznej Konga, a obecnie sekretarz Komisji Episkopatu Polski ds. Misji.
Czas przeżywany w Centrum Formacji Misyjnej jest w głównej mierze czasem na pogłębienie życia duchowego. – Nasz program formacyjny dzielimy zasadniczo na dwie główne części: duchową i intelektualną. Obie są bardzo ważne – mówi ks. Jan Fecko, dyrektor Centrum Formacji Misyjnej (CFM). – Lata spędzone w Afryce pokazują, że aby dobrze posługiwać na misjach niezbędna jest znajomość języków, w tym również lokalnych oraz kultury i obyczajów kraju, do którego się jedzie. Jednak podstawą jest dobre uformowanie wewnętrzne, duchowe, bo bez tego misjonarz nie będzie prawdziwym świadkiem Chrystusa – wyjaśnia misjonarz z Górnej Wolty (obecnie Burkina Faso) i Wybrzeża Kości Słoniowej. Duży wysiłek dziewięciomiesięcznego kursu położony jest również na naukę języka. Nie brakuje jednak i zajęć z misjologii, dialogu międzyreligijnego i kulturoznawstwa oraz medycyny tropikalnej. Centrum jako takie nie wysyła misjonarzy, ale pełni rolę służebną. Pomagamy tym, którzy chcą wyjechać. Stwarzamy warunki formacji, ale również służymy pomocą w kontaktach z biskupami krajów misyjnych, pośredniczymy w przygotowaniach projektów i wspieramy finansowo misjonarzy – wylicza ks. Jan Fecko. W Centrum często zatrzymują się również misjonarze krótko przed wylotem na misje lub tuż po przyjeździe.
To działa
Przez formację w CFM przeszło już około tysiąca osób. Wszyscy zgodnie potwierdzają, że czas spędzony w tym misyjnym domu był dla nich bardzo ważny. – Bardzo sobie ceniłem codzienne spotykania z różnymi misjonarzami – przyznaje ks. Tomasz Pyś pochodzący z diecezji przemyskiej, a od trzech lat pracujący w Kazachstanie. – W centrum doświadczyłem innego sposobu życia niż normalnie na plebanii. Możliwość współtworzenia wspólnoty z tak wieloma osobami bardzo mnie ubogacała. Uczyłem się działania we wspólnocie, co później, już w Kazachstanie, to procentuje większą otwartością wobec drugiego człowieka – wymienia misjonarz. Oprócz personalnych kontaktów, które wciąż podtrzymuje przez internet, ks. Tomasz ceni sobie również i inne wartości. – Podczas zajęć mieliśmy m.in. wykłady o islamie i kontaktach międzyreligijnych, z którymi mam do czynienia teraz właściwie codziennie. To były bardzo interesujące i przydatne rzeczy. Oprócz bardzo intensywnej nauki języka, co jest rzeczą niezwykle ważną, niezbędny dla mnie był również ten czas pod względem
duchowym. Wspólne Msze św., brewiarz, adoracje umocniły mnie wewnętrznie, jeszcze raz poukładały tak ważną hierarchię wartości – dzieli się ks. Tomasz Puś, który posługuje w sanktuarium w Oziornoje.
Podobnie mówi ks. Marcin Rumik, który drugi rok pracuje wśród Eskimosów w Północnej Kanadzie. – W Centrum moje horyzonty misyjne bardzo się poszerzyły. Spojrzenie na pracę misyjną, dzięki możliwości spotkania wielu misjonarzy z różnych stron świata, stało się bardziej dojrzałe. Czas spędzony w Warszawie pozwolił też na chwile wyciszenia i pogłębienie duchowości. Niewątpliwie był to czas błogosławiony – dzieli się kapłan pochodzący z archidiecezji częstochowskiej.
Nafurahi kukuona
Przedpołudnie w CFM to najczęściej nauka języków. W czterech grupach językowych (angielski, francuski, hiszpański i rosyjski) wielu naukę rozpoczęło od „zera”. – Nie umiałem hiszpańskiego i początek był ciężki – wyznaje ks. Przemysław Skupień z diecezji gliwickiej przygotowujący się do wyjazdu do Boliwii. – Jednak teraz, po czterech miesiącach dużo już rozumiem, coraz lepiej czytam i wiele rzeczy potrafię też powiedzieć. Kilka godzin dziennie nauki, plus konwersatoria to spory wysiłek, ale efekty widać – uśmiecha się ks. Przemek i dodaje głośno się śmiejąc: – Ale wiele jeszcze przede mną. Oj, wiele!
Kilka osób, oprócz podstawowych języków uczy się również arabskiego, suahili czy gruzińskiego. – W rozmowach misjonarze podkreślają jak ważne jest, gdy misjonarz mówi w ich plemiennym języku. Nie traktują wtedy „białego” jak kolonizatora, ale bardziej jako „swojego”. Dlatego zdecydowała się na naukę suahili – mówi elżbietanka s. Monika Nowicka, która wybiera się do Tanzanii. – Umiem już podstawowe zwroty. Nafurahi kukuona znaczy „cieszę się, że cię widzę” – śmieje się siostra. S. Monika znalazła również czas, by zrobić kurs prawa jazdy: – Gdy zimą jeżdżę po zatłoczonych ulicach Warszawy śmieję się w duchu, gdy pomyślę, że „prawko” potrzebuję, by jeździć bezdrożami gorącej Afryki.
Również najstarszy z tegorocznej grupy, 55-letni albertyn br. Euzebiusz Dyduch, przygotowujący się do objęcia placówki w Pakistanie mówi, że „szału nie ma” jeśli chodzi o postępy w angielskim. – Radzę sobie jak umiem. Wiem, że język jest niezbędny, jednak liczą się też i inne rzeczy: świadectwo wiary – zwłaszcza, że jadę do kraju w większości muzułmańskiego, otwartość na potrzeby drugiego człowieka czy świadomość, że wyjeżdżam nie dla siebie, ale Pan Bóg chce mnie tam, bym innym o Nim mówił. To uczy pokory, ale i zaufania Bogu – mówi zakonnik. – Wiem, że wyjeżdżając nie będę gotowy w stu procentach, ale i język, jak i wykłady z misjologii są ważne, więc się uczę. Im więcej się wie praktycznych rzeczy, tym lepiej – dodaje.
Misyjne drogi
Różne były drogi poszczególnych osób do Centrum Formacji Misyjnej i w kolejnej perspektywie na misje. Brat Euzebiusz Dyduch odpowiedział na prośbę przełożonych, by otworzyć nową placówkę – dom pomocy dla ludzi z ulicy w Karaczi, s. Monika Nowicka już z myślą o misjach wstąpiła do zakonu, a ks. Przemysław Skupień jedzie zachęcony przez kolegę-księdza. Nieco „niechcący” do Afryki chce jechać Justyna Brzezińska z Gliwic. – Jeszcze nie tak dawno w ogóle nie myślałam o misjach. Jednak w pewnym momencie ktoś zaproponował mi wyjazd jako wolontariuszka do Ghany. Więc pojechałam! – śmieje się Justyna. – Przez dwa miesiące pracowałam z dziećmi w szkole… I tam na serio zaczęłam myśleć, by wyjechać na dłużej. Jeszcze nie wiem, gdzie ostatecznie trafię. Chciałabym do Republiki Środkowej Afryki, ale tam teraz niebezpiecznie, więc czekam na decyzję – dodaje poważniejąc. – Afryka i tamtejsi ludzie są niesamowicie otwarci i radośni, potrafią dzielić się tym „niczym”, co mają. Pamiętam Tomasa, Glorię czy Filemona... Przed oczami mam dziewczynkę, która cukierka „krówkę” dzieliła na osiem części, by podzielić się z innymi. Pamiętam też Petera, którego uczyłam mówić „proszę” zamiast „daj”. Chcę wrócić do Afryki! Ale, by było to możliwe „na dłużej” muszę być dobrze przygotowana. Te miesiące w Centrum to takie moje dojrzewanie w relacji z Panem Bogiem i budowanie więzi z ludźmi. To ważny dla mnie czas! – mówi z błyskiem w oku świecka misjonarka.
ks.Witold Lesner