"Wstać z kanapy" i ruszyć przed siebie
„Idźcie i głoście” było nie tylko hasłem przewodnim ubiegłorocznego roku liturgicznego, ale również motywatorem do tego, by jak określił to papież Franciszek na ŚDM w Krakowie - „wstać z kanapy” i ruszyć przed siebie. Zainspirowani tymi słowami sami zaczęliśmy się zastanawiać jak można byłoby je przekuć w działanie, dlatego podczas jednej z naszych rozmów padło proste pytanie:
- „Nie chciałbyś pojechać do Afryki?”
- „W sumie dlaczego nie …”
I tak to wszystko się zaczęło.
1 października rozpoczęliśmy nasz niemal trzymiesięczny wolontariat w Botswanie – kraju położonym w południowej części Afryki. Już na początku czuliśmy, że będzie to niesamowity czas, ponieważ nie wiedzieliśmy, czego tak naprawdę możemy się spodziewać: jak wygląda „prawdziwa Afryka”? Czy różnica koloru skóry nadal ma tak ogromne znaczenie? Czy odnajdziemy się na innym kontynencie? Jak poradzimy sobie z wysokimi temperaturami? Były to jednak tylko „ludzkie obawy”, dlatego że w sercach czuliśmy, że jesteśmy na dobrej drodze…
Po odbyciu 27, 5 godzinnego lotu w końcu dotarliśmy na „czarny ląd”, gdzie przywitał nas ks. M. Kusztyb, który jako ksiądz diecezjalny od dwóch lat pracuje w Botswanie. Dzięki jego pomocy szybciej zintegrowaliśmy się z lokalną społecznością, ale także poznaliśmy trudy posługi misyjnej. Początkowe problemy z przyzwyczajeniem się do innego klimatu, dających się we znaki upałów oraz strach przed komarami (ze względu na możliwość zachorowania na malarię) były tylko chwilowymi niedogodnościami, ponieważ wraz z upływem czasu przywykliśmy do nieco innego trybu życia, a ponadto okazało się, iż w tym regionie nie występują zakażone owady. Dodatkowo zorientowaliśmy się, że różnice dzielące Afrykańczyków i Europejczyków wynikają nie tylko z rozbieżności językowych, ekonomicznych, ale przede wszystkich kulturowych. Sami kilkukrotnie złapaliśmy się na tym, że nie tylko „my” musimy edukować „ich”, ale również ile Polacy powinni uczyć się od Botswańczyków – przede wszystkim otwartości we wzajemnych relacjach, odnajdywaniu czasu i poświęcanie go rodzinie a nie sobie, a także prostej radości i uśmiechu.
Nasza praca na misji polegała głównie na pomocy w kwestiach gospodarczych przy parafii, a dodatkowo staraliśmy się pomóc w prowadzeniu tzw. szkółki niedzielnej. Był to moment w czasie mszy św. (od jej początku aż do procesji z darami), gdzie dzieci gromadziły się w osobnej sali i tam uczyły się modlitw, śpiewów oraz słuchały Dobrej Nowiny zarówno w języku angielskim jak i w setswanie (narodowym języku Botswańczyków). Nasze starania zostały docenione przez mieszkańców Selebi – Pikwe (miejscowości, którą zamieszkiwaliśmy), tak że przy naszym wyjeździe dosłownie zostaliśmy zasypani ciepłymi słowami oraz obietnicami o modlitwie i to właśnie było niesamowite, ponieważ wystarczyło spojrzenie, przytulenie, prosty uśmiech aby wszystkie bariery zniknęły w jednym momencie, a dodatkowo czuliśmy że dostaliśmy zdecydowanie więcej niż najnowszy model telefonu/komputera itp. … ludzką miłość i wdzięczność.
Bardzo często wolontariusze powracający ze swoich misji powtarzają, że otrzymali dużo więcej niż ofiarowali – my także nie różnimy się w tej kwestii. Ten wyjazd nauczył nas jak ważna jest rodzina, dom i najbliżsi oraz tego, że w życiu wcale nie potrzeba dużo pieniędzy by być szczęśliwym. Mówi się, że Europa ma zegarki a Afryka ma czas - czas, który wcale nie trzeba poświęcać na nabywanie kupowanie i gromadzenie, ale na byciu z innymi tu i teraz i to jest jedna z najważniejszych lekcji, jakie wynieśliśmy z Afryki.
Martyna Czagan i Tadeusz Żuber