Czas budowy
br.Piotr Michalik OFMCap, Rep. Środkowoafrykańska
Pokój i Dobro,
Ostatnim razem pisałem o przygotowaniach do rozpoczęcia prac budowlanych.
Odważyłem się na rozpoczęcie kilku robót jednocześnie. Powód jest prosty: dojazd w ten region mojej parafii jest bardzo trudny, więc lepiej jest za jednym przyjazdem doglądnąć kilka robót na raz niż do każdego placu budowy przyjeżdżać osobno. Nadto pora sucha nie jest z gumy – nie rozciągnie się w nieskończoność – trwa ograniczony czas, a w zasadzie tylko wtedy można pracować (porą deszczową drogi mogą być nieprzejezdne, ludzie mają bardzo dużo pracy na polu, rzeki wylewają i praca przy mostach jest niemożliwa).
Prace zaplanowane w tym regionie na tę porę suchą są następujące:
-
Trzy przepusty wodne i jeden most zalewany po większych burzach
-
Naprawa drogi. Dotychczas jeździły nią tylko jednoślady, teraz ma nią przejechać nawet ciężarówka (i to wkrótce – by przywieźć materiały budowlane potrzebne do budowy mostu)
-
Kaplica w Bossempté 2. Jak na razie modlimy się tu w kapliczce strzechą krytą.
-
Jak będzie przerwa w budowie kaplicy w Bossempté 2, to przewidziana jest naprawa i dokończenie budowy kaplicy w Kaïta oraz naprawa (przede wszystkim dach) kaplicy w Boyangou.
Samochód ekstra pełny narzędzi murarskich a także łóżek i innego sprzętu potrzebnego do w miarę znośnego życia w buszu (zakrystia w Boyangou stała się na ten czas moją bazą mieszkalną – wielokrotnie będę tu pomieszkiwał po kilka dni).
Jedziemy: ja, s. Gosia i czterech murarzy: Robert, Constant, Julice i Jean Baptiste. Zamiast 69 km drogi najkrótszej, jedziemy dookoła 157 km i to w przeważającej części drogą w bardzo złym stanie. Pokonanie tej trasy zajęło nam cały dzień. Po drodze zabłądziliśmy, samochód zawiesił się na wysuszonych koleinach bezdroża, ciągłe wynajdywanie na drodze przejazdów najmniej złych i wstrzymywanie oddechu przy przechyłach bocznych oscylujących na pograniczu tych dozwolonych…
W de Gaulle odwiedzamy władcę tradycyjnego tutejszego «szejkanatu» muzułmańskiego, który jednocześnie jest starostą tego «powiatu». Jego pałac jest widoczny z daleka: ogrodzony potężnym, acz leciwym murem. Wchodzimy do środka i prosimy o widzenie. Zauważam dosyć szybko że nie jesteśmy jedynymi którzy chcą widzieć lamido (tutejsza nazwa szejka). Lamido przychodzi dosyć szybko. Po tradycyjnych słowach powitania, informujemy go o naszych planach budowlanych. Jak można było się spodziewać, nie miał nic przeciwko, wrecz przeciwnie winszował nam inicjatywy. Obiecał kiedyś odwiedzić plac budowy. Nie wiem czy ta wizyta była konieczna, jednak wobec sytuacji w regionie jeszcze niezbyt klarownej, myślę że lepiej było poinformować i mieć zgodę tych co coś tu znaczą. Nie zaszkodzi a może pomóc. Wychodząc od lamido podziwiam malutki a ładny meczet. Jeden z nielicznych w RŚA zbudowany z cegły wypalanej i z miłą architekturą.
Po drodze mijamy liczne wioski do których ludzie właśnie powrócili i odbudowywują swoje domy. Ponad rok temu, gdy nastała represja 3R (rebelia gen. Sidiki) w odwecie za powtarzające się kradzieże krów, w pośpiechu i panice opuścili swoje wioski. Po zapewnieniach ze strony Sidiki że mogą wrócić do swoich wiosek (oczywiście jeden warunek – żadnych kradzieży krów), ludzie wracają. Bo muszą z czegoś żyć, a ich pola są tutaj… A propos: nie myślcie że Sidiki to taki filantrop dla właścicieli krów. Muszą oni mu płacić niezły haracz za zapewnienie im bezpieczeństwa… Inna sprawa to to, że całe stada tych krów wchodzą w pola i niszczą owoce całorocznej pracy rolników. I nie ma bata na tych pasterzy…
Po przyjeździe do Boyangou szybko urządzamy się i myślimy tylko o jednym – pójść jak najszybciej spać – droga nas wszystkich nieźle zmęczyła. A następnego dnia z samego rana otwieranie dwóch budów… Tylko czy dostawa cementu itp. przyjedzie na czas. Obiecali być we wtorek (nazajutrz) z samego rana.
Nazajutrz czekamy, czas leci, a ciężarówki nie widać. W końcu dowiadujemy się że nie daje rady podjechać pod górkę w miejscu gdzie wyjeżdża się z doliny granicznej rzeki. Zbyt ostry podjazd. Musieli część towaru rozładować, dopiero wtedy ciężarówka prawie pusta wjeżdża na górkę, tam na nowo załadowali cement i dopiero wtedy jechali dalej. Stąd to opóźnienie.
Nie czekam na ciężarówkę. Szkoda czasu. Jedziemy. Najpierw Bossempté 2. Wymierzamy fundamenty. Zostawiamy dwóch murarzy (Robert i Constant) – to ich budowa. Jedziemy dalej. Dojeżdżamy do miejsca budowy przepustu wodnego przed wioską Wantounou. Szybko orientujemy się w terenie, ustalamy dokładne położenie przyszłego przepustu i pozostali murarze (Julice i Jean Baptiste) mają też swój plac budowy. Bardzo liczę na Julice’a – wcześniej już pracował przy budowie mostów i przepustów – ma doświadczenie, a to jest ważne tutaj. Przecież mnie nie będzie cały czas na miejscu, muszą sami na miejscu rozwiązywać problemy które z pewnością będą się pojawiały w miarę postępu prac.
Co warte podkreślenia na miejscu obu budów ludzie i to liczni czekali na nas. I byli bardzo chętni do pracy. Wiedzą że to szansa dla ich społeczności. Są to wolontariusze. Prace będą trwały wiele dni. Zamiast odpoczywać lub pracować na swoich polach, poświęcają ten czas dla dobra ogółu. Nadto muszą dać nocleg i wikt murarzom. To wymaga zgrania ludzi z wioski, a nawet współpracy między wioskami. Tak się zdarzyło że większość prac przy drodze (most i 2 przepusty) znajduje się przy malutkiej wioseczce (Wantounou). Sami nie dadzą rady zrobić wszystko – to przerasta ich możliwości. Zwłaszcza budowa mostu. Będzie ona wymagała naprawdę ścisłej współpracy pomiędzy mieszkańcami różnych wiosek. Tak samo naprawa całej drogi: jest ona podzielona na odcinki, za każdy odcinek jest odpowiedzialna inna wioska. I jest zapał – nieraz to widziałem, ale i są maruderzy – i tu trzeba ciągłego motywowania, czy skutecznego – zobaczymy.
W tym czasie co ja ganiałem po placach budowy, s. Gosia, oprócz cennych uwag na temat budów (wnuczka murarza…), zajęła się formacją nauczycieli z tamtejszych trzech szkół podstawowych (Boyangou, Bossempté 2 i Kaïta). Trzeba sobie zdać sprawę jaki jest stan tych szkół. Od kilku lat są zamknięte (rebelia, ucieczka mieszkanców wiosek do buszu lub sąsiedniego Kamerunu), dyrekorów szkół nie ma (kto z np. Bangui - stolicy odważyłby się przyjechać w taki region?), są tylko domorośli nauczyciele wybrani spośród mieszkańców wioski. Najczęściej skończyli oni tylko szkołę podstawową i oczywiście nie mają żadnego przygotowania zawodowego. Mają być opłacani przez rodziców, z czym zresztą często są wielkie problemy. Przez dwa dni, s. Gosia uczyła tych ochotników (było ich dziewięciu) abc fachu nauczycielskiego. Kilku z nich miało jakieś pojęcie na temat nauczania, ale kilku było absolutnymi nowicjuszami w zawodzie… Nauczyciele byli bardzo wdzięczni za tą formację. Już jest zapowiedziany kolejny etap formacji – przy następnej okazji.
A jak tylko mieliśmy wolny czas, na zmianę, woziliśmy piasek. Ponieważ dojazd do rzeki nie jest łatwy (bardzo ostry zjazd), trzeba dobrego samochodu (sprawne hamulce i napęd na cztery koła)… a takiego w wiosce nie znajdziesz… więc nie mamy wyjścia, musimy sami transportować ten piasek.
Po dwóch dniach pracy od wczesnego ranka do zachodu słońca, zmęczeni ale szczęśliwi wracamy do Ngaoundaye, mając nadzieję że pod naszą nieobecność budowy będą postępować zgodnie z planem. Tylko ta droga… masakra….
Pozdrawiam serdecznie
br. Piotr Michalik OFMCap
Ngaoundaye, 02.02.2018
Zobacz również:
Jeżeli chcesz wspomóc działalność misyjną br. Piotra, możesz przekazać dowolną ofiarę pieniężną na konto:
Nazwa konta: Komisja Episkopatu Polski ds. Misji
Konto – PEKAO S.A. I O/ Warszawa
Numer konta: 06 1240 1037 1111 0000 0691 6772
Tytuł przelewu – Patronat PIOTR MICHALIK