Homila Ks. Bpa Jerzego Mazura podczas pogrzebu Ś.P. Ks. Mariusza Graszka

w Starych Juchach.
Iz, 52, 7-10; 2Tym 4, 6-8; Łk 5,1-11.
1. Stoimy nad trumną, w której znajdują się doczesne szczątki kapłana diecezji ełckiej, misjonarza Boliwii w diecezji Oruro śp. Ks. Mariusza Graszka. Ciało jego zostało skremowane w dniu, gdy w Kościele katolickim na całym świecie powtarzano słowa: „Pamiętaj człowieku, że prochem jesteś i w proch się obrócisz” – była to Środa Popielcowa.
Stojąc nad trumną tragicznie zmarłego kapłana – misjonarza nasze myśli skupiają się nad jego śmiercią. Zadajemy pytania jak doszło do tej śmierci i dlaczego?
Dnia 8 lutego 2013 r. o godz.16.30 doszło do tragicznego wypadku, w miejscowości Poopo na trasie Oruro – Challapate, w którym zginęło czterech żołnierzy, seminarzysta braci Bonifratrów br. Miki i ks. Mariusz Graszk śmiertelnie ranny umarł po trzech i pół godzinie cierpienia w szpitalu.
Okoliczności tego tragicznego wypadku były następujące: Siostry Elżbietanki jechały z Cochabamby do Sucre, gdzie pracują, wiozły przyczepkę doczepioną do samochodu. Jak zaświadczyła s. Anna: „Gdy wyjechaliśmy z ruro, zadzwoniliśmy do księdza Mariusza, czy by mógł wyjechać na drogę przy Challapacie, bo mamy dla Niego małą przesyłkę. Wiedziałam, że ks. Mariusz uwielbia czekolady więc już wcześniej przed wyjazdem z Sucre kupiłam dla Niego 8 czekolad o rożnych smakach, bo w Sucre są najlepsze w całej Boliwii. Zapraszał nas na parafię, ale nie chcieliśmy się zatrzymywać, by dojechać jak najwcześniej do Sucre, tak więc mieliśmy spotkać się na drodze wylotowej z Challapaty do Sucre”.
W połowie drogi do Challapaty za miejscowością Poopo podróżującym siostrom odczepiła się przyczepka i wypadła na ogromną łąkę. Same siostry i bracia bonifratrzy nie byli w stanie postawić na kołach i naprawić zaczepu. Wtedy siostra Anna ponownie zadzwoniła do księdza Mariusza, prosząc o pomoc, wyjaśniając, co się stało, nadmieniła, że potrzeba siły kilku mężczyzn, aby przyczepkę na nowo postawić na drodze i naprawić. Ks. Mariusz przyjechał z pięćdziesięcioma żołnierzami – za tydzień miał otrzymać mundur wojskowy jako ich kapelan. Żołnierze szybko postawili przyczepkę na poboczu i zaczęli naprawiać zaczep. Podczas naprawy byli obecni żołnierze, ks. Mariusz i seminarzysta. Pozostali żołnierze przeszli na drugą stronę drogi. W tym czasie nadjechały dwa autokary zwane „flotami” i zaczęły się wzajemnie wyprzedzać, nie zważając na trójkąt ostrzegawczy, z daleka widać było samochód zaparkowany po prawej stronie oraz żołnierzy, którzy po lewej stronie drogi starali się kierować ruchem. Autokar wyprzedzany uderzył w przyczepkę i samochód, zabił żołnierzy, seminarzystę i ranił śmiertelnie ks. Mariusza, który znalazł się na przeciwnym poboczu. Natomiast drugi autokar zabijał i ranił żołnierzy znajdujących się po lewej stronie, którzy stali na poboczu. Był to czas przygotowywania do karnawału, wszyscy już ucztowali, śpieszyli się.
Początkowo ks. Mariusz bardzo cierpiał, ale był przytomny, pierwszej pomocy zaczęły mu udzielać siostry Anna i Lucyna, pielęgniarka, która również była ranna. Znalazł się tam opatrznościowo lekarz i zostało wezwane pogotowie ratunkowe oraz powiadomiony został biskup Krzysztof Białasik, ordynariusz diecezji Oruro, Polak, werbista. Ks. Mariusz cały czas był przytomny. W szpitalu sakramentów udzielał ks. Mariuszowi bp Białasik. Ostatnie słowa wypowiedziane przez ks. Mariusza brzmiały: „Powiadomcie rodziców”. Po trzy i półgodzinnym cierpieniu ksiądz umiera w obecności biskupa Białasika, kapłanów, sióstr o godz. 19.20 czasu boliwijskiego (tj. 9 lutego o 0.20 czasu polskiego). „Byłem przy jego śmierci i osobiście udzieliłem mu rozgrzeszenia i Sakramentu Chorych. Umarł jak żył: skromnie i w Łasce Uświęcającej. Ostatnie jego myśli i słowa były skierowane do Polski i do Rodziny, którą zawsze wspominał i bardzo kochał”. – powiedział bp Białasik.
W tym samym czasie jego brat ks. Jacek powiadomiony przeze mnie o północy odprawiał Mszę św. w Rzymie. Zaopatrzony sakramentami Bóg powołuje swojego sługę ks. Mariusza do swojego Królestwa. Odszedł po nagrodę do Pana święty kapłan misjonarz.
Umierał służąc innym. Takie było jego całe życie. Jak powiedział jego brat Jacek: „Tak umarł jak żył – służąc Bogu i ludziom”. Umarł w służbie drugiemu człowiekowi. Człowiek jest wielki, kiedy klęczy i kiedy służy. O ks. Mariuszu te słowa możemy powiedzieć, że był to wielki kapłan, misjonarz, bo trwał na kolanach, na modlitwie, był blisko Boga, był Jemu wierny oraz służył Jemu i ludziom. Często powtarzał: „ażeby udzielać sakramentów innym, to należy być zawsze w Łasce Uświęcającej”.
Służąc Bogu i ludziom w kościele ełckim, w Szwajcarii wśród Polaków, w Warszawie na Ursynowie, w kościele boliwijskim, wszędzie tam, gdzie był tam tworzył przyszłość, bo kto służy tworzy przyszłość.
2. Razem z ks. Jackiem wybraliśmy się do Boliwii. Była to niełatwa podróż z różnych względów, a przede wszystkim, że jechaliśmy, aby uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych naszego kapłana misjonarza i przywieźć urnę z prochami do Ojczystej ziemi. Nie miałem ani chwili wahania, że muszę tam być, jako biskup ełcki i Przewodniczący Komisji EP ds. Misji. Kiedy popatrzyłem w samolocie z Amsterdamu do Limy – wszystkie miejsca były zajęte, dwa miejsca jakby czekały na nas, bo nikt nie planuje podróży tak dalekiej dzień wcześniej. To był dla nas taki pierwszy znak, że nie mogliśmy nie udać na uroczystości pogrzebowe do Oruro, które odbyły się 12 lutego. Na tych uroczystościach byli zgromadzeni kapłani miejscowi i siostry zakonne na czele z bpem Krzysztofem, misjonarki i misjonarze z Polski pracujący w Boliwii, wierni, znajomi. W czasie tej Mszy św. została także zapalona świeca, którą razem z ks. Jackiem zawieźliśmy jako symbol łączności i obecności rodziców oraz rodziny ze wspólnotą zgromadzoną na Mszy św. w Oruro. Ta świeca została później przekazana do parafii Challapate, gdzie pracował ks. Mariusz.
Wcześniej trumna z ciałem przez całą niedzielę i poniedziałek znajdowała się w parafii Challapate. Odbyła się tam wielka manifestacja religijna, niesiono trumnę od granic 12 tysięcznego miasta, a parafianie modlili się także przez całą noc. Zebrali kilka tysięcy podpisów, aby ciało Ks. Mariusza zostało pochowane w ich parafii. Bp Białasik wytłumaczył im, że rodziców i rodziny nie ma na pogrzebie i chcą także modlić się za swojego syna, brata, kapłana, misjonarza. Krew jego została w ziemi boliwijskiej, a ciało skremowane zostanie złożone w polskiej ziemi. We czwartek odprawialiśmy Mszę św. w Challapate, za ks. Mariusza, żołnierzy i seminarzystę oraz rannych żołnierzy, których odwiedziliśmy w szpitalu. Zgromadziło się około dwóch tysięcy osób. W miejscowym kościele wierni wybrali już odpowiednie miejsce dla upamiętnienia Padre Mario, bo tak go nazywali. Ks. Jacek przekazał im medalik i krzyżyk, które miał na szyi jego zmarły brat, a o które wierni prosili i świecę od rodziców – symbolizującą łączność.
Słuchając świadectw na temat ks. Mariusza począwszy od bpa Krzysztofa, misjonarzy, misjonarek, oficerów, katechetów, dziennikarzy, władz samorządowych oraz wiernych, można jedynie powiedzieć to był święty kapłan misjonarz i powtórzyć za prorokiem Izajaszem: „O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście, który obwieszcza zbawienie”. Ks. Mariusz dla wszystkich był zwiastunem radosnej nowiny, ponieważ miał świadomość swego powołania i posłannictwa, miał świadomość kontynuowania misji zbawczej Jezusa Chrystusa. On miał radość w sercu, która płynęła z wiary i tą radością dzielił się gdziekolwiek był posłany. On ogłaszał pokój szczególnie w czasie wojny na terenie swojej parafii. Tak napisał do mnie w emailu: „Za ścianą mego pokoju, znajduje się kaplica z Najświętszym Sakramentem, a w niej relikwie św. Teresy od Dzieciątka Jezus i bł. ks. Michała Sopoćki. Świadomość bliskości Pana Jezusa, daje pokój serca”. Na klęczkach napełniał się radością i pokojem, a później niósł ten pokój innym. Niósł ten pokój z wielkim entuzjazmem i z entuzjazmem dzielił się wiarą z innymi.
Innym razem napisał: „Miasteczko, w którym pracuję, było siedliskiem grup mafijnych z 4 krajów, - samochodowo- narkotykowych, był wielki przemyt samochodów z Chile. Wszyscy szukali pomocy Kościoła w trudnym czasie - zarówno wojsko, jak i przemytnicy, również prości ludzie”. On jako zwiastun pokoju potrafił ich jednać i wszyscy mu za to byli i są wdzięczni.
Kiedyś ks. Mariusz napisał: „Mamy w parafii, daleko w górach, teren, gdzie wojsko nie odważyło się wkroczyć, jednak ksiądz wjeżdża tam bez problemu. Jadę tam za kilka dni na fiestę i ludzie prosili, bo borykają się z plagą dzikich królików i wierzą, że Msza Św. pomoże, modlitwa pomoże. Dwa dni temu prosiliśmy z ludźmi z pewnej wioski o deszcz i nocą w wigilię Niepokalanego Poczęcia spadł piękny, rzęsisty, łagodny deszcz, bez burzy, bez gradu, tak częstego u na”s. On zwiastował szczęście, każdemu człowiekowi i obwieszczał zbawienie. Dlatego Rada Miasta jednogłośnie podjęła decyzję, ogłaszając go „Aniołem Stróżem miasta Challapaty”. A to oznacza, że wierzą, iż jego duch pozostaje z nimi i będzie się nimi nadal opiekował i troszczył.
A sam Ks. Mariusz zawsze pokorny, dyspozycyjny za św. Pawłem może powtórzyć: „Albowiem krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem”.
3. Ks. Mariusz zawsze chciał być misjonarzem. Jego mama powiedziała: „Mariusz ciągle mówił o misjach i kiedy mówiłam mu, że może i tutaj w Polsce pracować”. Wtedy Mariusz odpowiedział: „Mamo, ja zawsze chciałem być misjonarzem i dlatego zostałem kapłanem, aby być misjonarzem”. Po tej odpowiedzi mama zrozumiała, że to jest jego powołanie.
Dwa lata po święceniach, kiedy poprosiłem go na rozmowę w sprawie studiów, powiedział w wielkiej pokorze: „Księże biskupie, Jacka wysłać na studia, a ja chciałbym być misjonarzem. Jacek bardziej się nadaje na studia, a ja na misje. Ale jak biskup mnie pośle, to pójdę”. W tym wyznaniu objawiła się szczerość i wielkość kapłana oraz człowieka.
Misjonarze pracujący w Boliwii opowiadali taką historię z udziałem ks. Mariusza: „Rozmawialiśmy z rybakami, każdy z nas o czymś innym, ale tylko Mariusz zaczął od stwierdzenia: „Mój ojciec jest rybakiem i ja wiem, co znaczy praca rybaka, sam chciałem być rybakiem”. Tym jednym zdaniem zyskał sobie sympatię ludzi, do których później jeździł z Dobrą Nowiną.
Chciał być rybakiem, a Bóg powołał go, aby był rybakiem ludzi, jak św. Piotr. Popatrzmy na jego powołanie w świetle Ewangelii, którą słyszeliśmy dzisiaj, a była czytana w niedzielę 10 lutego. Jezus nauczał z łodzi Piotra, a kiedy skończył, wówczas powiedział do Piotra: „Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów”. Piotr odpowiedział: „Mistrzu całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Znając ks. Mariusza, mogę stwierdzić, że tymi słowami Ewangelii żył i przygotowywał homilię na niedzielę, rozważając Ewangelię o powołaniu Piotra. Możemy śmiało stwierdzić, że ks. Mariusz przyjmował postawę św. Piotra i zawsze powtarzał „Na Twoje słowo Panie”
Pragnął poświęcić swoje życie pracy misyjnej i pragnął pracować tam, gdzie są największe potrzeby. Był zawsze dyspozycyjny. Posłałem go na studia z zakresu misjologii, aby dobrze przygotował się do pracy misyjnej. Pierwszy rok studiował na UKSW, zamieszkał przy parafii bł. Edmunda Bojanowskiego na Ursynowie, a drugi rok w CFM i kończył studia. Było to także rozpoznawanie, gdzie Bóg pragnie, aby on misjonował, głosił Dobrą Nowinę o zbawieniu. Kochał przyrodę, wodę, jeziora. Myślał trochę o Amazonii. Kiedy usłyszał o wielkich potrzebach misjonarzy w Boliwii odczytał, że Bóg chce, aby tam pracował. Dzielił się tym ze mną i ciągle powtarzał: „Tam, gdzie mnie biskup pośle, gdzie są największe potrzeby, tam pojadę”. Umiał zrezygnować z pięknej przyrody, wody, jezior, bo ważniejszy dla niego był człowiek ,czekający na Boga, Ewangelię. Cechowała go wielka dyspozycyjność. Wszystkie decyzje omadlał i radził się.
Słowa „Wypłyń na głębię” oznaczały dla niego miejsce, gdzie żyją ludzie spragnieni Ewangelii, Słowa Bożego, świadectwa życia, wiary. Tym oceanem, na który miał wypłynąć stała się diecezja Oruro w Boliwii położona na wysokości 4000 m nad poziom morza, gdzie nie ma pięknej przyrody, jezior, drzew. Dla niego ważniejszy był człowiek, który czekał na Boga. On niósł Boga tym ludziom i dawał im Boga. Pragnął, by Go poznali i uwierzyli w Niego. Cierpiał, widząc zło, grzech, widząc człowieka odrzucającego Boga. Cierpiał, kiedy widział, jak wielkie jest żniwo i mówił: „Tak mało mamy kapłanów”. Pisał: „W roku ubiegłym udzieliłem około 1000 chrztów, 480 osób przygotowało się do sakramentu bierzmowania, było 150 ślubów. Borykamy się z ogromnym brakiem księży. Na dzień dzisiejszy brakuje nam 20 kapłanów. Każdy ksiądz jest na wagę złota”.
4. W Roku Wiary winniśmy odzyskać radość płynącą z wiary i entuzjazm z przepowiadania wiary. Tę radość z wiary miał zawsze ks. Mariusz, był pełen entuzjazmu w jej przepowiadaniu. Z tą radością wiary wyjechał na misje do Boliwii i dzielił się wiarą, przepowiadał wiarę słowem, czynem oraz świadectwem służąc Bogu i ludziom. Od 8 lutego to jego śmierć przepowiada i ewangelizuje. Jego śmierć już przynosi obfite owoce duchowe.
- Jego śmierć woła o świętość kapłanów. Woła, aby kapłani zwłaszcza młodzi nie lekceważyli daru kapłaństwa i z błahych powodów nie rezygnowali ze służby Bogu i ludziom jako kapłani.
- Jego śmierć woła, że żniwo wielkie, a robotników mało, jak bardzo potrzebni są kapłani misjonarze, aby zwiastowali dobrą nowinę i nieśli pokój, aby młodzi ludzie mieli odwagę iść za głosem Chrystusa: „Pójdź za Mną”.
- Jego śmierć woła o świętość rodzin, o dobroć i miłość między ludźmi.
Mając 12 godzin przerwy w podróży, w Limie, stolicy Peru, korzystając z pomocy księży salezjanów tam pracujących, mogliśmy nie tylko u nich odpocząć, ale i udać się do katedry i Sanktuarium św. Róży z Limy. Wpatrując się w tę świętą, patronkę kontynentu amerykańskiego i modląc się za zmarłego ks. Mariusza uświadomiłem sobie, że wielu świętych, tak po ludzku sądząc, mogło jeszcze żyć przez wiele lat, a Bóg ich powołał do siebie.
Św. Róża z Limy umarła mając zaledwie 31 lat, była to pierwsza święta pochodząca z Ameryki Łacińskiej.
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, patronka misji i misjonarzy umarła, mając zaledwie 24 lata. Obrazek tej świętej zawsze miał przy sobie ks. Mariusz.
Św. Faustyna, która była mu zawsze droga, przeżyła zaledwie 33 lata. Ksiądz Mariusz miał wielkie nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego zaszczepione w domu rodzinnym przez rodziców i przez posługę ks. prał. Zygmunta Czerkasa- Chodosowskiego, przyjaciela rodziny.
Św. Stanisław Kostka, patron Polski i młodzieży miał zaledwie 18 lat, kiedy Bóg powołał go do siebie.
Bł. Pier Giorgio Frassati w wieku 24 lat wyruszył w drogę: „[…] do naszej prawdziwej ojczyzny, by śpiewać na chwałę Boga”.(P. G. F.), dziś jest patronem młodzieży, studentów i ludzi gór.
Niech życie tych i innych świętych oraz błogosławionych będzie odpowiedzią na pytanie dlaczego tak młody człowiek, a umiera.
Słowa św. Teresy od Dzieciątka Jezus były mu zapewne dobrze znane. Tak powiedziała przed śmiercią: „Niebem moim będzie czynić dobrze na ziemi”.
Ks. Mariusz otworzył się całkowicie na działanie łaski Bożej, dlatego razem z bratem Jackiem na obrazku prymicyjnym wypisali słowa: ”Niech nas ogarnie łaska Twoja Panie, według ufności pokładanej w Tobie” Ps. 33,23
Otworzył się na łaskę Bożą, pragnął być blisko Boga służąc ludziom to była jego droga do świętości. Ukazał przez swoje krótkie życie, że taka droga jest możliwa dla każdego kapłana, każdego człowieka, kiedy na modlitwie rozpoznaje wolę Bożą i dzięki łasce Bożej uczciwie i odpowiedzialnie oraz z pokorą realizuje swoje powołanie życiowe.
Taka postawa była kształtowana w rodzinie, gdzie Ojciec brał Pismo święte do ręki i czytał dzieciom a matka uczyła katechizmu i wspólnie dawali świadectwo prawdziwie chrześcijańskiego życia.
Umiera w opinii świętości. Wszyscy, którzy doznali daru jego obecności podkreślają – to był święty człowiek, kapłan misjonarz.
Mocno wierzę, że niebem jego będzie dobrze czynić na ziemi na wzór św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Tak też wierzą parafianie i mieszkańcy Challapate obierając go sobie za Anioła Stróża.