Kocham Japończyków. Chcę im służyć
o. Paweł Janociński OP, Japonia
"Kocham Japończyków i chcę wśród nich być i im służyć. Można powiedzieć, że otrzymałem na tę japońską drogę życia namaszczenie Ducha Świętego" - jest przekonany o. Paweł Janociński, dominikanin od 40 lat pracujący w Kraju Kwietnącej Wiśni.
W rozmowie z KAI wykładowca na Uniwerytecie Białej Lilii i w Centrum Katolickim Nikola Bare w Tokio oraz duszpasterz japońskiej Polonii mówi m. in. o tym za co kocha Japończyków, o blaskach i cieniach społeczeństwa japońskiego, religijnym synkretyzmie, relacjach chrześcijańsko-buddyjskich, przeszkodach w ewangelizacji Kraju Kwitnącej Wiśni i wyzwaniach jakie stoją obecnie przed japońskim Kościołem.
Krzysztof Tomasik (KAI): Kiedy zaczęła się Ojca przygoda z Japonią?
O. Paweł Janociński: Od przyjazdu do Krakowa w 1974 r. ojca Marie Shigeto Oshidy OP, jednego z japońskich pionierów dialogu chrześcijańsko-buddyjskiego. Byłem wtedy klerykiem. Opowiadał nam wiele o swoim kraju i zachęcał do przyjazdu, aby wspomóc miejscowych dominikanów. Po święceniach kapłańskich zdecydowałem się. Wyjechałem w 1977 r. Byłem drugim, obok o. Czesława Forysia polskim dominikaninem, który zdecydował się na wyjazd do Japonii. Wcześniej przybył o. Julian Różycki a później m.in. o. Krzysztof Broszkowski i o. Marcin Mańkowski, który był następnie kapelanem wojskowym w bazie amerykańskiej. Miałem wyjechać zaraz po święceniach ale nie udało się gdyż komunistyczne władze nie dały mi paszportu za to, że dominikanie wspierali studencką opozycję. Z drugiej strony, rok w Polsce, który spędziłem po święceniach był dla mnie bardzo owocny. Związałem się wtedy ze ruchem rekolekcji charyzmatycznych, na które zapraszaliśmy wtedy naszego arcybiskupa, kard. Karola Wojtyłę. Osoba św. Jana Pawła była dla mnie i wielu niezwykle ważna w tamtym czasie ale po latach widzę, jak jest on ważny do dzisiaj także dla Japonii.
KAI: Znaliście się dobrze z kard. Wojtyłą?
- Głosił dla nas rekolekcje i mieliśmy okazję do wielu rozmów.
KAI: W końcu "ubecja" dała Ci paszport...
- Na początku mówili mi, że mogę zapomnieć o paszporcie i wyjeździe do Japonii. Tak bardzo chciałem wyjechać, że kiedyś miałem sen, w którym chodzę w kimonie po centrum Tokio w dzielnicy Ginza i zmierzam do Pałacu Cesarskiego na audiencję. Gdy się przebudziłem, miałem pewność, że tam w końcu trafię. Na pewno do mojej japońskiej przygody przyczyniły się modlitwy moich przyjaciół charyzmatyków. W końcu dostałem informację, że mogę zgłosić się do urzędu i otrzymałem paszport. Oczywiście pouczano mnie, abym nie prowadził żadnej działalności politycznej.
KAI: I w 1977 r. zacząłeś przygodę z Japonią...
- W duchu dominikańskiej mądrości życiowej po przyjeździe zaraz poszedłem do szkoły języka japońskiego dla obcokrajowców. Byłe to bardzo cenna rzecz, acz bardzo kosztowna. Przez dwa i pół roku uczyłem się japońskiego i to z sukcesem, z czego jestem zadowolony, gdyż dla Europejczyka jest to bardzo trudny język.
KAI: Co sprawiało największą trudność?
- Znaki, które trzeba wkuć na pamięć. Są to znaki chińskie a oprócz tego mamy jeszcze dwa japońskie alfabety. Potem z Tokio zostałem skierowany do Fukushimy, które w 2011 r. dotknęła tragedia trzęsienia ziemi i tsunami. Spędziłem tam bardzo dobry czas wśród wspaniałych ludzi. W Fukushimie pracowałem w sumie 10 lat na parafii. Teraz co miesiąc tam jeżdżę i spotykam się z moimi przyjaciółmi katolikami w tzw. grupach studyjnych.
KAI: Nie za bardzo czułeś się w roli wikariusza i proboszcza. Dlaczego?
- Nie mam powołania do tego typu pracy. Byłem na parafii ale po 10 latach wyjechałem do USA na studia. Ukończyłem wydział psychologii chrześcijańskiej na Uniwersytecie im. św. Ignacego Loyoli w Chicago. Były to studia bardzo praktyczne, które później bardzo mi pomogły w mojej pracy. Nie były one idealne gdyż teraz widzę, że w ich trakcie można było bardzo łatwo wejść w ducha filozofii New Age, któremu trochę wtedy uległem. Choć wydaje się ona już przebrzmiała to nadal ma wpływ wielu, w tym duchownych. Z drugiej strony dostrzegłem jak bardzo potrzebna jest psychologia w Kościele, ale zdrowa, która nie stawia w miejsce Jezusa Chrystusa jakichś kulturowych chimer i je absolutyzuje. Dzięki mojemu wcześniejszemu doświadczeniu charyzmatycznemu udało mi się w końcu uniknąć tych pułapek. W USA pojawił się w moim życiu kolejny "proroczy sen", w którym grupa japońskich kobiet, z białymi welonami na głowie modli się za mnie na różańcu przed figurą Matki Bożej zwanej tutaj "Lurdo", czyli Matki Bożej z Lourdes, bardzo popularnej w Japonii. A modliły się za mnie abym z USA powrócił do Kraju Wschodzącego Słońca.
KAI: To Twój drugi, nowy etap, przygody z Japonią...
- Bez wątpienia. Uświadomiłem sobie, że kocham Japończyków i chcę wśród nich być i im służyć. Można powiedzieć, że otrzymałem na tę japońską drogę życia namaszczenie Ducha Świętego. W 1989 r. powróciłem do Tokio i podjąłem studia podyplomowe na jezuickim Uniwersytecie Sophia. Po ich ukończeniu zostałem wykładowcą na Uniwersytecie Białej Lilii (Shirayuri), który jest uczelnią dla kobiet, z których 90 proc. to nie są chrześcijanki. Dlatego muszę wybierać tematykę bardziej ogólną. Teraz wykładam przedmiot, który najogólniej można nazwać "Opieka nad sercem". Ponadto prowadzę zajęcia w Centrum Katolickim "Nikola Bare".
W Japonii, podobnie jak w innych krajach, wiele dzieje się przez codzienne kontakty z ludźmi. Jeśli się im spodobasz, to cię zapraszają do wzięcia udziału w różnych inicjatywach. W duchu dominikańskim najczęściej spotykamy się w grupach modlitewnych i grupach studyjnych. Na przykład w Centrum „Nikola Bare”, imienia francuskiej zakonnicy, odbywają się zajęcia grup studyjnych z Pisma Świętego, na temat Apokalipsy św. Jana, Pierwszego Listu św. Piotra, który można uznać za jeden z fundamentów chrześcijaństwa, czy historii Kościoła w ramach której wiele miejsca poświęciliśmy mistycyzmowi św. Jana od Krzyża a teraz św. Edyty Stein.
Ponadto przy wielu kościołach działają takie grupy studyjne. Jedną z inicjatyw, która ciszy się dużą popularnością jest "Sto tygodni z Pismem Świętym", w ramach której są czytania, rozważania i modlitwa. Mamy grupy m. in. Jokohamie, czy w Kichijouji, u ojców werbistów, u których spotkania odbywają się w bloku mieszkalnym. Popularne są też grupy związane z pochodzącą z Grecji mistyczką Vassulą Rydén. Ponadto prowadzę grupy modlitewne, odprawiam msze św. m. in. dla chorych np. na pierwszym uniwersytecie katolickim jaki powstał w Japonii, Uniwersytecie Sacred Heart ( Sacré-Cœur) w Tokio.
KAI: Jak bardzo są obecni dominikanie w Japonii?
- Mamy dwa wikariaty: kanadyjski, do którego ja należę i hiszpański. Były zamiary aby się połączyły w jeden ale jak na razie nic z tego nie wyszło ze względu na różnice kulturowe. Każdy z nich liczy po ok. 20 zakonników. W tokijskim klasztorze jest ośmiu współbraci, w większości profesorowie uniwersytetów. Najwybitniejszym przedstawicielem jest o. Miyamoto Hisao profesor filozofii Cesarskiego Uniwersytetu Tokijskiego. Obecnie jest już na emeryturze ale nadal wykłada i jest naszym prowincjałem. Z kolei nasz przeor skończył studia m. in. w Paryżu, jest również fizykiem i m. in. profesjonalnie gra na flecie.
KAI: Powiedziałeś, że kochasz Japończyków. Za co? Trzeba mieć powody....
- Przede wszystkim za wysoką kulturę życia codziennego, delikatność i wrażliwość na drugiego człowieka. Są tajemniczy. W wymiarze religijnym większość z nich to buddyści, ale niektórzy stają się chrześcijanami. Buddyzm i chrześcijaństwo są w tym kraju zjawiskiem bardzo stymulującym.
Japończycy są uporządkowani i logiczni. Mają perfekcyjnie zorganizowane życie społeczne, co na pewno ma podstawy w ich poczuciu obowiązku wobec innych, grupy i całego społeczeństwa. U nas, ludzi Zachodu liczy się przede wszystkim indywiduum, jednostka, co mnie, człowieka, który już tyle lat mieszka w Japonii, bardzo drażni. Widać to w codziennym zachowaniu Europejczyka czy Amerykanina, który na pierwszym miejscu zawsze będzie stawiał swoje ego i rozpychał się łokciami. Z kolei Japończyk będzie starał się zawsze o to, aby kogoś nie urazić czy nie skrzywdzić. O ich uprzejmości i grzeczności świadczy też duża liczba zwrotów grzecznościowych w języku japońskim. Na co dzień najczęściej używanym zwrotem jest "sumimasen" - "przepraszam".
KAI: Odwołam się do estetyki Japończyków... mają oni też swoje "cienie"...
- Tym, co może wzbudzać zastrzeżenia, jest mocno zakodowana hierarchia społeczna, co może, ale też nie musi, hamować rozwój jednostki. W codzienności dochodzi do dyskredytowania jej przez grupę albo wręcz psychiczne nękanie kogoś czy rozładowywanie swoich frustracji kosztem kogoś, kto stoi niżej w hierarchii. Widzi się to często w szkołach, gdy grupa kogoś izoluje od siebie. To prowadzi do depresji, utraty sensu życia, a nawet do samobójstw. Światową karierę zrobił syndrom hikikomori - syndrom wycofania społecznego, który określa chorobę społeczną, która od kilkudziesięciu lat ma miejsce w naszej cywilizacji, a wzięła się od zjawiska obecnego w Japonii od lat 70. XX w. pod nazwą tôkôkyohi (unikanie szkoły), gdzie młody człowiek spotyka się z wielkimi wymaganiami oraz konkurencją i tego nie wytrzymuje. Osobiście spotykam się z osobami dotkniętymi tą depresją i staram się im pomagać. W tym kontekście Japonia nie jest "rajem na ziemi". Jednak widzę w tym kraju więcej plusów niż minusów. Japończycy mają duże poczucie własnego honoru i łatwo ich urazić, co jest związane z ich kodeksem samurajów, zwłaszcza u mężczyzn. Są niezwykle ambitni, chcą się pochwalić swoimi umiejętnościami i osiągnięciami zdobytymi ciężką pracą.
KAI: Co najbardziej utrudnia ewangelizację Japonii?
- Japończykowi trudno się zdecydować i "pójść na całość" odnośnie religii i wiary. Wiele rzeczy podoba im się w chrześcijaństwie, ale nie na tyle by przyjąć chrzest. Chrześcijaństwo ma wielu sympatyków, ale nie na tyle, by stali się chrześcijanami. Podoba im się kultura wyrosła na chrześcijaństwie, snobowanie się na to, co zachodnie. Powierzyć życie Chrystusowi to dla nich bardzo poważna sprawa i traktują ją bardzo serio. Z drugiej strony od 40 lat, odkąd mieszkam w Japonii, zauważyłem duże społeczne zmiany. Przede wszystkim znaczące odejście od ksenofobii dzięki temu, że Japończycy zaczęli masowo wyjeżdżać w różne części świata, szczególnie młode pokolenia, i tam spotykają chrześcijaństwo, a tym samym łatwiej im go przyjąć.
KAI: Na ile przeszkadza w przyjęciu Chrystusa ich tożsamość szintoistyczna i buddyjska?
- Jest takie powiedzenie, że Japończyk może być na zewnątrz chrześcijaninem, ale jego dusza jest "de facto" buddyjska. Obecnie dotyczy to bardziej starszych pokoleń, które wychowywały się w środowisku całkowicie przenikniętym szintoizmem i buddyzmem niż młodych. Gdy przygotowuję pary polsko-japońskie do ślubu, zazwyczaj narzeczony jest Japończykiem, pytam jakiego jest wyznania, to zazwyczaj otrzymuję odpowiedź: "żadnego". Japończycy nie są bynajmniej ateistami ale religia jest dla większości czymś w rodzaju ideowego państwowo-społecznego rytuału i spoiwa. Gdy ktoś umrze, to w większości wypadków, idzie się na pogrzeb buddyjski, gdyż w innym rycie, obrządku pochówku nie ma. W jakimś wymiarze jest to ich udział w sacrum. Oczywiście, tak jak na całym świecie, kobiety są bardziej wrażliwe religijnie niż mężczyźni. Także wśród katolików dominują kobiety, które bardziej serio i z większym zaangażowaniem traktują wiarę.
KAI: Dlaczego?
- Zawsze lepiej mi się rozmawia o wierze z kobietami niż z mężczyznami, gdyż Japończyk jest zazwyczaj specjalistą w jakiejś konkretnej dziedzinie związanej z pracą, dlatego trudniej poruszać z nim tematy związane z duchowością i religią. Kobiety są bardziej wszechstronne i wrażliwsze na sacrum i piękno.
KAI: Japończyków wyróżnia szczególna wrażliwość na "piękno", które jak mówił Fiodor Dostojewski "zbawi świat"....
- Oczywiście wielu Japończyków zostało chrześcijanami m. in. dzięki pięknu obecnemu w naturze i kulturze. Maksyma Dostojewskiego, że "Piękno zbawi świat" szczególnie sprawdza się w tym kraju. Dostrzegają piękno w Ewangelii, chrześcijaństwie i to ich porywa. Naszym zadaniem jest pokazywanie piękna wiary w Jezusa przez słowo i świadectwo.
KAI: Jak wyglądają relacje chrześcijańsko-buddyjskie?
- Relacje chrześcijańsko-buddyjskie dobrze pokazuje dom modlitwy w stylu zen - Semeizan (Góra Życia). Znajduje się on niedaleko Kumamoto na wyspie Kiusiu. Jego założycielem jest włoski misjonarz-ksawerianin o. Franco Sottocornola. W ośrodku cieszącym się popularnością praktykowana jest modlitwa łącząca tradycję buddyjską, prawosławną i katolicką.
KAI: A z szintoizmem?
- Szintoizm, pierwotna religia Japończyków to religia natury, stąd ich wielka wrażliwość na przyrodę. Przeciętny Japończyk dobrze zna się na gatunkach kwiatów, drzew i zgodnie z szintoizmem oddaje im religijną cześć. Gdy na drzewie znajduje się biała, papierowa taśma to oznacza to, że jest to otaczane kultem drzewo święte. Dla nas może wydawać się to bałwochwalstwem, ale też możemy w tym dostrzec elementy oddania czci pięknu Bożego stworzenia. Ich nabożny stosunek do przyrody znajduje także wyraz w sztuce układania kwiatów - ikebanie, czy tak znanych na świecie japońskich ogrodów.
KAI: Jak wygląda japoński kodeks etyczny?
- Japoński kodeks etyczny przenika całe społeczeństwo od najniższych warstw po cały kraj i jest oparty na poświęceniu jednostki grupie, łącznie z ofiarą z życia. Co ciekawe, w Japonii nie było nigdy żadnej rewolucji, stąd tak mocno trzymają się swojej wielowiekowej tradycji. Dotyczy to prawie każdej dziedziny życia. Choć są też ciemne strony tej społecznej moralności polegające na tym, że jeśli ktoś nie widzi, to można dopuścić się jakiegoś negatywnego czynu. Jak ktoś jednak dostrzeże twoje złe zachowanie, to może powiedzieć o tym innym i w tym momencie "tracisz twarz".
KAI: Jakie z punktu widzenia Kościoła są największe problemy społeczne Japonii?
- Jednym z najpoważniejszych jest aborcja, której można dokonać w zasadzie bez żadnych ograniczeń. Większość Japonek nie uznaje tego za grzech. Jeszcze do niedawna kobiety katoliczki nie widziały w aborcji niczego złego. Stąd zaangażowanie Kościoła polegające m. in. na organizowaniu przez ruchy Pro-Life różnych akcji uświadamiających, łącznie z corocznymi "Marszami dla życia". Osobiście prowadzę grupę, w której modlimy się za dzieci nienarodzone i mamy nadzieję, że zostaną one uznane przez Kościół jako "święte niewiniątka". Od ponad pięciu lat staram się czynnie wspierać i służyć wszelkim inicjatywom obrońców życia.
KAI: Inne problemy?
- Podobnie jak w innych krajach Azji, Chinach, Korei Południowej to przesadny kult nauki i edukacji. Od najmłodszych lat Japończyk dąży do osiągnięcia jak najlepszych wyników, poświęcając na to o wiele więcej czasu, niż możemy sobie wyobrazić. Ich system edukacji uchodzi za najbardziej wymagający na świecie. Dziecko dostaje się w jego tryby już od przedszkola, które ma go zaprowadzić na właściwą uczelnię. Uczniowie chodzą do szkoły sześć dni w tygodniu, a z kolei ich zajęcia w czasie wolnym też są precyzyjnie zaplanowane i kontrolowane przez nauczycieli.
Jeśli młody człowiek nie daje sobie rady, popada w depresję i wypada z systemu, ląduje na marginesie społeczeństwa. Jest to nieludzkie, gdyż doskonale wiemy, że każdy człowiek rodzi się z różnymi wrodzonymi zdolnościami oraz w różnych środowiskach. Nie można wytyczać celów, które przekraczają możliwości,. Z kolei tolerowany jest stan tzw. "rōnina" - "samotnego samuraja". Młody człowiek może pozostawać, ale tylko rok bez zajęcia, inaczej kończy syndromem hikikomori, o którym już mówiliśmy. Do tego dochodzi perfekcjonizm, przesadna koncentracja na detalach, wielogodzinne narady, itp. Ponadto Japończycy ciągle muszą się czymś wykazywać, ciężką pracą, wynikami i osiągnięciami.
KAI: Jak oceniasz rodzinę japońską?
- Nie jest idealna. Kobieta to przede wszystkim "opiekunka domowego ogniska", choć jej rola też się zmienia na rzecz większej emancypacji. Coraz więcej Japonek kończy studia. W ich trakcie podróżują po świecie, poznają inne obyczaje a potem mają ambicje zawodowe. Także zawarcie małżeństwa nie jest już przymusem, jak to było dawniej. Kobiety japońskie mogą teraz mówić to, co sądzą, a co wcześniej było nie do wyobrażenia.
Z kolei mężczyzna to głowa rodziny, osoba zapewniająca materialny byt i pracująca codziennie do późnych godzin. Niestety często rodzina staje się "ofiarą na ołtarzu jego pracy". Ale i to się zmienia, w weekendy coraz częściej można spotkać tatusiów spacerujących z dziećmi, co jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu było nie do pomyślenia.
KAI: Problem ludzi w podeszłym wieku...
- To także duży problem społeczny, szczególnie ludzi, którzy budowali Japonię po II wojnie światowej i są ojcami jej gospodarczego cudu. Teraz na emeryturze czują się już niepotrzebni, samotni i wielu z nich ten stan prowadzi do samobójstw. Wspomniany syndrom hikikomori dotyczy także ich, nie wiedzą co sobą na stare lata zrobić, szczególnie dotyka on mężczyzn.
KAI: Jak scharakteryzowałbyś religijność Japończyków?
- Lubią pewien rodzaj skromności i dystansu. Nie pociągają ich wielkie manifestacje wiary. U wielu wiara jeszcze nie przekłada się na codzienne życie, są takimi "niedzielnymi" katolikami. Ale mamy też wspaniałe, niezwykle zaangażowane jednostki, które potrafią wiele dać i zmieniać rzeczywistość nie tylko naszego Kościoła. Są świętymi życia codziennego.
KAI: Kościół w Japonii to w dużej mierze także wspólnota migrantów...
- Migranci to druga połowa Kościoła w Japonii. Msze św., nabożeństwa, duszpasterstwa są prowadzone w rożnych językach. W wielu kościołach mamy w niedzielę przynajmniej jedną mszę św. po angielsku lub w innym języku, co też jeszcze nie dawno zdarzało się bardzo rzadko. Sam prowadzę w Tokio duszpasterstwo dla Filipińczyków.
KAI: No i prowadzisz duszpasterstwo dla japońskiej Polonii...
- Są to większości rodziny mieszane polsko-japońskie. Przybywa też z różnych powodów trochę młodych ludzi, którzy znaleźli w Japonii pracę. Pomagają mi w tym Siostry Opatrzności Bożej, szczególnie w duszpasterstwie dzieci, poprzez katechezę w wychowaniu młodego pokolenia. Proszę sobie wyobrazić, że w tegorocznych Jasełkach wzięło udział ponad trzydzieścioro dzieci, a to świadczy o wspaniałej pracy sióstr. W jednej z kaplic obok Uniwersytetu Sophia raz w miesiącu jest odprawiana Msza św. po polsku. Co roku są prowadzone z udziałem gości z Polski rekolekcje wielkopostne. Oczywiście prowadzimy dni skupienia i regularne odprawianie różańca w październiku. Ponadto jeśli tylko to możliwe to udaję się też z posługą dla Polonii w inne regiony kraju. Na przykład w maju ub.r. udzieliłem pierwszej komunii św. dzieciom w Sapporo na Hokkaido.
KAI: Jakie największe wyzwania stoją obecnie przed Kościołem w Japonii?
- Przede wszystkim - ewangelizacja. Kościół w Japonii chce za wszelką cenę utrzymać swoiste "status quo" i z tego powodu kurczy się. Podobnie jak w wielu korporacjach jest nastawiony na możliwie optymalne funkcjonowanie i przetrwanie. Na dłuższą metę to do niczego nie prowadzi. Innym problemem jest brak powołań kapłańskich i zakonnych, szczególnie w zgromadzeniach żeńskich. Choć Kościół w Japonii jest od lat samodzielną, narodową wspólnotą to napływają stale do niego duchowni, ale już nie z Europy i Ameryki, ale z Wietnamu, Korei Południowej, Filipin a nawet z Indii.
Z drugiej strony ewangelizujemy na różne sposoby. Najnowszą naszą inicjatywą jest "Różaniec nadziei". Chcemy objąć modlitwą młodych Japończyków. Pragniemy modlić się na różańcu, nie ogólnie, ale za konkretną osobę. Wierzę, że nasza modlitwa będzie skuteczna, będzie czynić cuda i zmieni Japonię. Tak jak chrześcijaństwo weszło w grecką kulturę, tak może wejdzie ono w przyszłości i w kulturę japońską.
KAI: Czego sobie najbardziej życzysz jako kapłan w Kraju Wschodzącego Słońca?
- Ewangelizować tak, jak życzy sobie tego ode mnie Pan Bóg. To jest Jego dzieło, a ja jego niedoskonałym narzędziem.
Rozmawiał Krzysztof Tomasik
tom / Tokio