7 lip

Madagaskar 2005

Bardzo serdecznie pozdrawiam z gorącego Madagaskaru wszystkich nowych misjonarzy. U mnie wszystko w porządku uczę się języka malgaskiego, choroby aż tak bardzo mi nie dokuczaj, chociaż miałem juz malarie i żołądek czasami daje o sobie znać. Chce się podzielić z Wami moim pierwszym doświadczeniem misyjnym.

Teraz napisze troszeczkę o moim pobycie w buszu. Zaczęło się tak, że dojechałem do Mahanoro, to miasteczko, które można powiedzieć jest takim naszym oknem na świat z naszych misji w buszu. Tam jest taka dość duża rzeka, którą przepłynęliśmy pirogą, to taka mała łódka powiedziałbym łupinka od orzecha, a potem 50 kilometrów pieszo do Ambinanidrano (jedna z naszych misji). Szliśmy ok. 11 godzin przez takie błoto, rzeczki mniejsze, przez las. Widoki były fajne ale droga męcząca. To, dlatego ze tam nie ma przejezdnej drogi mają podobno robić ale kiedy? Kiedy zaszedłem do Ambinanidrano, można sobie wyobrazić jak wyglądały moje nogi ale to nic jak szliśmy przez rzeki to czasami były dość głębokie nawet do pasa, mosty były kiedyś ale są pozrywane jak były cyklony, to takie huragany z deszczem. No i tam na miejscu się dowiedziałem, że jest trzech Ojców i jeden zostaje w Ambinanidrano, jeden idzie do swojej misji drugi też do swojej, a misja w Befotaka zostaje pusta, jeśli tam nie pójdę to nikogo nie będzie na święta. Pomyślałem sobie ja z moim malgaskim kurcze, ale miałem iść z takim Malgaszem, który jest u nas nowicjuszem. Miałem tydzień na przygotowanie czytania liturgii, chrztów, pierwszej komunii, dyngan - to takie stopnie przygotowania starszych do chrztu, no i spowiedź. No i dzień przed naszym wyjściem przyszedł jeden Malgasz i mówi, że w miejscowości po drodze do Befotaka jest chory katecheta, dobrze by było go wyspowiadać i namaścić, wiec jeszcze jednego obrzędu musiałem się nauczyć, namaszczenia chorych. Na drugi dzień szliśmy 25 kilometrów pieszo. Po drodze zaszliśmy do tego katechety, wyspowiadałem go, namaściłem i dalej w drogę. Bardzo gorąco było, ale i tak dobrze że po drodze były rzeki można było się ochłodzić. Kiedy zaszliśmy do Befotaka trochę odpocząłem, potem wykąpałem się w rzece tam tez ubrania wyprałem i potem jeszcze spowiadałem ludzi i jeszcze sprzedawałem lekarstwa, bo zawsze do buszu dla ludzi bierzemy lekarstwa i dużo taniej sprzedajemy dla nich. To było trudne, ale sprzedawałem tylko wtedy jak mnie o konkretne prosili lekarstwa, bo jak mówili chorobę to nie dość, że ich nie rozumiałem to jeszcze przecież nie jestem lekarzem. Na drugi dzień sobota 24 wigilia cały dzień spowiadałem i sprzedawałem lekarstwa potem wigilia, po prostu ryż i kawałek kurczaka było i sobie z tym Malgaszem jedliśmy. Potem zaczęliśmy pasterkę ok. 22 i skończyła się ok. 24.30, a potem dzieci przygotowały jasełka. Oczywiście, że tam nie ma prądu, ale szef wioski ma agregat prądotwórczy i pożyczył nam. Potem w pierwszy dzień świąt Msza Św. ze Chrztami, i znów przez cały dzień sprzedawałem lekarstwa. A potem przyszedł taki pan i nam powiedział, że ten katecheta, którego namaściłem zmarł wiec na drugi dzień w drodze powrotnej zaszliśmy tam pomodliliśmy się odprawiłem Msze św. i dalej w drogę, znów 25 kilometrów pieszo. Tak mi minęły święta a w sylwestra byłem w Ambinanidrano chwile posiedzieliśmy we wspólnocie potem Msza św. o północy i spać. A 3 stycznia wracałem do Fianarantsoa, (to miasteczko gdzie się uczę języka malgaskiego), ale to nie takie proste wrócić było. Znów 50 kilometrów pieszo, szedłem z takim Malgaszem, który mi pomagał nieść bagaż. Przepłynąłem spowrotem tę rzekę taka łupinką a ten Malgasz został po drugiej stronie. I pomyślałem sobie, ładnie wylądowałem po drugiej stronie rzeki sam z moim malgaskim językiem, ale wiedziałem ze dalej są siostry, ok. 4 kilometrów . Zaszedłem do nich i tam już po francusku mogłem się dogadać tam też przenocowałem, a na drugi dzień taka łódką płynęliśmy do Mahanoro. Rano wypłynęliśmy, a po południu miałem mieć bus do Antananarivo (stolica Madagaskaru), ale po kilku kilometrach płynięcia okazało się, że takie zarośla zatarasowały nam drogę no i straciliśmy chyba ponad 4 godziny zanim odblokowaliśmy to. Oczywiście, że się spóźniłem na autobus. Przenocowałem w Mahanoro a potem jeszcze ok. 700 kilometrów busem. Tylko, że ta podroż mi zajęła 5 dni, ale jakoś dotarłem, no i mnie złapała malaria jak już byłem we Fianarantsoa. Ale już jestem zdrowy. Teraz dalej się uczę języka malgaskiego a od wiosny już na stałe będę gdzieś w buszu wtedy juz nie będzie tak łatwo z łącznością. Tak to mniej więcej wyglądało. Acha, Święta Bożego narodzenia spędziłem w temperaturze ok. +30 stopni, to i tak dobrze, że tylko tyle, mogło być goręcej. Na naszych misjach w buszu nie ma prądu, włączamy tylko agregat na 3 ? 4 godziny. Nie ma zasięgu telefonów, ale mamy takie sybi radio, zasięg ma ok. 70 kilometrów wiec do Mahanoro gdzie już jest telefon i powiedzmy jakaś cywilizacja można dać jakoś informacje np. gdyby potrzebna była jakaś pomoc czy coć. Wodę mamy deszczówkę do kapania się, łapiemy ja z rynien z dachu do takich zbiorników. Teraz tutaj gdzie jestem gdzie się uczę języka to jest miasto, to jest troszeczkę inaczej. W buszu dostałem takiego malutkiego lemura ? małpkę i teraz jest w moim pokoju i rozrabia, zrzuca wszytko, kupe robi wszędzie gdzie popadnie, ale jest bardzo mila i lubi się bawić.

Ale się rozpisałem. W sumie zrobiłem pieszo w buszu 150 kilometrów . To tak by wyglądało moje pierwsze doświadczenie misyjne, nie myślałem ze tak szybko. Ale było bardzo dobre doświadczenie. Szkoda, że nie mogę podać tych zdjęć.

Pozdrawiam serdecznie, z pamięcią w modlitwie.

PA Z BOGIEM

o. Wiesiek Chojnowski omi


Znajdź nas


Komisja Episkopatu Polski
ds. Misji


ul. Byszewska 1
skr. poczt. 112
03-729 Warszawa 4

tel. +48 22 679 32 35
[email protected]

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
120 0.065884113311768