Misja trwa, choć zmieniły się granice
www.werbisci.pl
Oruro jest miastem położonym na płaskowyżu Altiplano w zachodniej Boliwii, na wysokości nieco ponad 3700 m.n.p.m. Zamieszkuje go blisko 300 tys. ludzi. Jest stolicą departamentu Oruro i prowincji Cercado.
Jest także stolicą diecezji o obejmującej swym zasięgiem 53 tys. km2. Od 2005 roku ordynariuszem jest tu werbista, bp Krzysztof Białasik SVD. W prowadzeniu diecezji pomaga mu br. Krzysztof Walendowski SVD, który do Oruro wyjechał w 2014 roku.
W chwili obecnej do Oruro przybywa tygodniowo około 100 migrantów z Wenezueli, gdzie bieda zaczyna przybierać nieznane dotąd rozmiary. Większość z Nich chciałaby przedostać się do Chile, gdzie sytuacja jest bardziej stabilna - mówi br. Krzysztof. - Niestety już wiadomo, że Chile również nie chce przyjąć wszystkich, a pozyskanie wizy i statusu uchodźcy politycznego jest coraz trudniejsze.
Wśród migrantów są osoby starsze, młodzież i całe rodziny z małymi dziećmi. Ludzie ci uciekają z całym dobytkiem, na który nierzadko składa się jedna walizka z najpotrzebniejszymi rzeczami. Bardzo często nie mają pieniędzy, bo wszystko, co mieli wydali już już na koszty związane z ucieczką z kraju. W większości nie są przygotowani do pobytu na Altiplano, gdzie o tej porze roku temperatura spada poniżej 10 stopni Celsjusza, a domy nie mają ogrzewania.
Migrantów przyjmujemy w kaplicach, garażach i domach zakonnych, gdzie rozkładamy materace i dajemy koce. Rozkładane są też kuchnie polowe, gdzie można coś zjeść. Staramy się robić, co tylko możemy - mówi br. Krzysztof.
Po kilku dniach pobytu część z migrantów opusza Oruro i udaje się na granicę boliwijsko-chilijską, gdzie proszą o możliwość jej przekroczenia. W miejscowościach granicznych pracują siostry zakonne i również robią, co mogą. W ich domu i kaplicy przebywa obecnie około 250 osób. Powoli zaczyna już brakować wody i żywności, więc każdej soboty organizujemy pomoc i zawozimy im ryż i makaron, by można było przeżyć - wyjaśnia misjonarz.
Statystycznie, według danych różnych organizacji, każda osoba żyjąca w Wenezueli straciła około 20 kilogramów ze swojej wagi. Migranci próbują opowiadać o swoim losie, ale po kilku zdaniach słychać już tylko płacz i prośbę o pomoc. Br. Krzysztof przyznaje, że słyszał z pierwszej ręki wiele świadectw o tym, co się dzieje w Wenezueli, o biciu ludzi na ulicach i strachu, jaki stale towarzyszy mieszkańcom. Te historie pokazują, jak bardzo potrzebna jest pomoc w pilnym rozwiązaniu kryzysu.
Mimo, że werbistów nie ma już w Wenezueli [ze względów bezpieczeństwa misjonarze zostali wycofani stamtąd w sierpniu 2018 roku; obecnie przebywają w Kolumbii i czekają na wyklarowanie się sytuacji – przyp. red.] nasza misja w tym kraju nie zakończyła się – mówi br. Krzysztof. - Nasza misja nadal trwa wśród tych ludzi, zmieniły się tylko granice. Ludzie potrzebujący nadal są i proszą o pomoc. I tą pomoc niesiemy na ile jest to dla nas możliwe. Nie jest to łatwe, ale staramy się dać tym osobom choć odrobinę miłości, otwartości i zrozumienia.
W roku 2019 Wenezuelę opuściło ponad 6 milionów mieszkańców. To połowa całej populacji Boliwii. Ludzie próbują przedostać się do Ekwadoru, Peru czy Brazylii, ale te kraje już jakiś czas temu zamknęły granice dla mieszkańców Wenezueli. Ratunkiem staje się Boliwia, która niestety również sama boryka się z ogromną biedą.
Często mówimy migrantom z Wenezueli o godności osoby ludzkiej, by nie zatracili tego, co najważniejsze. By kobiety nie poddawały się prostytucji, bo wiemy, że dochodzi do sprzedaży własnego ciała- kończy br. Walendowski. - Towarzyszymy im i staramy się być świadkami miłości Boga.
Obszerniejszą relację br. Krzysztofa Walendowskiego SVD z Oruro będzie można przeczytać w jednym z najbliższych numerów miesięcznika MISJONARZ
Za: werbisci.pl