Misja wśród muzułmanów w Dżibuti
Misjonarka świecka - Beata Biela
Szczęść Boże,
Misją w Dżibuti kieruje nasz tutejszy biskup Giorgio Bertin, franciszkanin, który jest jednocześnie Administratorem Apostolskim Mogadiszu (Somalia). Jego zastępcą jest ks. Mark z USA. Łącznie w Dżibuti jest obecnie 5 księży z 5 kontynentów plus jeden ksiądz z Nowej Zelandii na naszej ponownie otwartej na początku 2016 roku misji w Somalilandzie (północna część Somalii, która sama ogłosiła się republiką, choć wciąż jest nieuznawana przez społeczność międzynaordową).
Jest tu też 6 zgromadzeń: misjonarki miłosierdzia od Matki Teresy z Kalkuty, siostry franciszkanki, siostry Matki Bożej Pocieszenia, Józefitki z Tarbes, siostry miłosierdzia, siostry misjonarki od Jezusa Emmanuela.
W Dżibuti od razu udarza gorąco, najgorszy jest maj i wrzesień, bo wtedy poza tym że jest gorąco to jest jeszcze wilgotno. Generalnie pustynnie. Na początku mój termometr w domu przy pozamykanych okiennicach pokazywał niezmiennie 38°C. Nieco chłodniej jest powiedzmy od października do kwietnia – wtedy pojawiają się komary. Jednak z dwojga złego lepsze są jednak komary... Występuje malaria, denga, ale dość rzadko. Nasza misja jest tuż przy morzu. Niedaleko od Dżibuti, skąd właśnie piszę, w Somalilandzie, klimat jest zupełnie inny. Jest przyjemnie. Jestem tu na jakiś czas, bo zaczynamy właśnie projekt Caritasu Somalia związany z posłaniem ubogich dzieci do szkoły prywatnej. Edukacja publiczna jest oficjalnie bezpłatna, ale w praktyce, z tego co ludzie mówią inaczej to wygląda, a i są problemy z jakością. Za nami mamy już szycie i przymierzanie szkolnych butów, ubrań (każda szkoła ma swoje kolory obowiązkowych strojów). 1 sierpnia zaczęliśmy zajęcia. Szkoła jest oparta o muzułmańskie wartości i koran, ale innych szkół tu nie ma.
W minionym roku szkolnym uczyłam w szkole w Dżibuti podstaw francuskiego. Szkoła była prowadzona przez siostry od św. Józefa z Tarbes. Chodziły tam dzieci, ktore np. nie mogły iść do publicznej szkoły, bo nie miały wymaganych dokumentów (np. rodzice byli uchodźcami). Miałam jakieś 22 dzieci na lekcjach, a i tak wydawało mi się, że dużo. Dzieci lubiły się uczyć, a pójście do tablicy było przyjemnością i zdarzyło się, że i skończyło się płaczem, bo ktoś chciał iść, a nie poszedł. Nawet nie miało znaczenia, że się nie znało odpowiedzi, najważniejsze było samo podejście do tablicy. No ale najważniejsze, żeby dzieci nie bały się próbować, nawet, jeśli nie wyjdzie. Na zajęciach było po dwóch nauczycieli. Więc mogłam liczyć na pomoc siostry, która była wychowawczynią tej klasy. Przez parę pierwszych miesięcy dzieci się uczyły siedzieć na swoim miejscu – różnie to wyglądało. Ale razem, z Bożą pomocą, daliśmy radę i na koniec byłam zadowolona z wyników dzieci. A i radością było jak dzieci się interesowały francuskim, jak się chwaliły, że uczą się dodatkowo francuskiego w domu też z innymi osobami, albo przynosiły jakieś swoje francuskie książeczki pochwalić się, że mają. W tym roku chyba będzie mi troche brakować tych “moich” dzieci, bo już nie będę uczyła w szkole, bo po otwarciu ponownie naszej misję w Somalilandzie (na dzień dzisiejszy – jedyny funkcjonujący kościół katolicki w Somalii) od czasu do czasu będę tam prawdopodobnie jeździć, w związku z projektami Caritasu, a to trudno pogodzić z zajęciami w szkole.
W Somalilandzie też dystrybuowaliśmy żywność w trakcie suszy na początku tego roku. Właściwie pojechałam tam z paroma kontaktami w ręku. Na miejscu był ksiądz, który oferował swój czas. I wystarczyło. Bóg stawiał na naszej drodze ludzi, którzy nam naprawdę bardzo pomogli w organizacji, tak że mogliśmy przekazać żywność 527 gospodarstwom domowym w 4 wioskach. Żywność powinna była starczyć gdzieś na miesiąc, a potem zaczął się okres deszczowy i w tym roku deszcze były dobre (i nadal są…).
Zarówno Dżibuti jak i Somaliland są krajami muzułmańskimi. Uderza sytuacja mężczyzn. To na głowie kobiety spoczywa utrzymanie domu. Rano w restauracji przyhotelowej są sami mężczyźni. Od chłopców nie wymaga się za bardzo pomocy w gospodarstwie. Kobiety nie czują się równe mężczyznom. Mamy projekt w innej części Somalii polegający na małych centrach usług szycia. Niestety, kobiety nie mogą szyć ubrań dla mężczyzn. Za to mężczyźni mogą szyć ubrania dla obojga płci… Innym razem odwiedzamy rodziny w związku z naszym projektem. I w jednej chatce żona ma męża psychicznie chorego i w kolejnej, itd. W końcu zapytałam jednej muzułmanki, która nam pomagała, dlaczego kobiety wychodzą za chorych psychicznie mężczyzn, czy nie lepiej być samej… Podobno nie, presja społeczna jest taka, że kobieta powinna mieć dzieci i męża, cokolwiek by to nie znaczyło…
Z drugiej strony uderza w Somalilandzie pewnien rodzaj zaufania. Odwołali nam lot z Somalilandu do Dżibuti. Poszliśmy do towarzystwa lotniczego prosić o pokrycie kosztów przymusowo wydłużonego pobytu. Z tym nie było problemu. Wracamy do naszego hotelu i mówimy, że towarzystwo lotnicze zgodziło się pokryć koszty w związku z zainstaniałą sytuacją. Prosimy obsługę hotelową o przedzwonienie na podany nam numer towarzystwa lotniczego. Recepcjonista dzwoni, po czym mówi, że załatwione. Pytam, czy coś jeszcze potrzeba. Pada odpowiedź, że nie, że jak powiedziano że zapłacą, to zapłacą, a jak nie to to nie nasz problem.
Podobna sytuacja, potrzebujemy kupić dzieciom buty do szkoły. Mamy rozmiary butów dzieci, ale też wątpliwości, że podane rozmiary, są poprawne. Wiec uzgadniamy ze sprzedawczynią, ze potrzebujemy wziąć więcej butów i co zostanie zwrócimy. Nie ma problemu. Przygotowaliśmy sobie ileś tam skrzynek butów więcej z różnych rozmiarów, chłopięcych i dziewczęcych. Na jakiś czas też bierzemy te buty samochodem na misję, bo mamy parogodzinną przerwę w pracy. Na koniec dnia spisuję ile dzieci wzięło buty. Pytam czy sprzedawczyni się z tym zgadza. Sprzedawczyni potwierdza. Nikt nie każe nam czekać na przeliczenia ile butów zostało.
Wracając do Dżibuti, uderza widok dzieci proszących o jedzenie. I nie jest to rzadkość, a raczej standard. Czuję się traktowana jak chodząca skarbonka… Uczyłam przez 3 miesiące angielskiego dzieci ulicy – chłopców. Ciężko. Dzieci, jak dzieci – fajne są. Najczęściej uciekają z innych ościennych państw (Etiopia, Somalia, Erytrea, Jemen) i szukają lepszego życia. Trochę pobędą tu, potem idą gdzieś indziej. Czasem przychodzą na zajęcia, częściej nie. Nauka nie jest czymś co ma dla nich wartość. Uwagę potrafią skupić przez jakieś 15-20 minut. Trochę więcej jak jest mniejsza grupa. Po 3 miesiącach zrezygnowałam, bo nie widziałam sensu… Z grupy zostały jakieś 3 osoby. Podobno reszta poszła dalej…
Na początku też chodziłam z misjonarkami miłosierdzia od Matki Teresy z Kalkuty do szpitali. Siostry opiekują się tymi, którzy nie mają rodzin, nie mają kogo by im uprał pościel, ubrania, posprzątał. Z tego czasu pamiętam zwłaszcza Fatumę, po śpiączce. Za pierwszym razem mogłam nasmarować jej suchą skórę kremem. Takie małe nic, niewiele mówiła, a i tak bym nie zrozumiała. Za drugim razem już ledwo mogła coś przełknąć. Niewiele potem umarła…
Moim głównym zajęciem jest jednak praca w Caritasie Somalia. Po jakimś czasie, pracy w Caritasie było coraz więcej i zaprzestałam chodzić z siostrami do szpitala, choć mam nadzieję że tylko na jakiś czas. Nasze projekty w Caritasie były do tej pory różne (szkolenia dla kobiet (kurs szycia), dla mężczyzn (kursy na hydraulika, elektryka), szkolenia dla chłopców czyszczących buty (uczyliśmy bardziej dochodowych zajęć), projety szkolne, remonty (sierocińca czy szpitala), żywnościowe (dystrybucja żywności w czasie suszy, projekty w oparciu o bogate w składniki drzewo moringa).
W międzyczasie były wybory do Komisji Finansów w Caritas Internationalis z siedzibą w Watykanie. Więc mój biskup Giorgio Bertin (właściwie w Caritasie Somalia pracowaliśmy do tej pory we dwójką tj. biskup i ja) zaproponował mnie i tak zostałam kandydatką z regionu Bliski Wschód, Północna Afryka i Róg Afyki a od września 2015 roku członkiem tejże Komisji Finansów. Raz na pół roku mamy spotkania w Rzymie lub we Wiedniu. W międzyczasie też odbyłam szkolenie ze standarów zarządczych w Caritasie na Cyprze. A teraz mamy czas na ich implementacje…
Z innych zajęć, przygotowywałam 2 dziewczyny do bierzmowania po francusku, co było dla mnie wyzwaniem ze względów językowych choć nie tylko. Ujęła mnie ich cierpliwość dla moich wysiłków lingwistycznych…
Co do bezpieczeństwa, w Dżibuti sytuacja jest dobra. Podobno jeden z bardziej bezpiecznych krajów afrykańskich. Jest tu dużo wojska z różnych państw. Byłam kiedyś na bazarku warzywnym. Pewien mężczyzna się przyczepił niby chcąc pomóc, ale nie wyglądało to bynajmniej na pomoc, raczej na chęć wyciągnięcia ze mnie pieniędzy, choć nie w sposób agresywny. Nie zdążyłam odejść 50 metrów a pojawił się policjant z pytaniem czy potrzebuję pomocy. Choć nie było to konieczne, było mi jednak miło, że ktoś natychmiast zareagował. Podobnie jak chłopak rzucił kiedyś w misjonarkę miłosierdzia połówką skórki z grejfruta i zabrudził troche ubranie. Od razu zareagowali przechodzący ludzie, przyprowadzili chłopaka, dostał burę i musiał siostry przeprosić. W Somalilandzie za to jest mniej bezpiecznie. Po wioskach jeździmy z obstawą. Choć zadziwiają kantory w Hargeisie, stolicy Somalilandu, które stoją na ulicy tak jak u nas małe punkty z lodami.
Generalnie niedziela jest pracująca. Wolny jest piątek. W Dżibuti królują francuskie produkty – jakby nie było dawna kolonia francuska. Choć zarówno w Dżibuti jak i w Somalilandzie znalazłam 1 produkt spożywczy wprost z Polski (tj. wyprodukowany w Polsce krem czekoladowy).
Misja wśród muzułmanów jest jak ewangelia o zaczynie. Może jest to po prostu czas uczenia się życia i pracowania wzajemnie ze sobą pozbywając się wzajemnie uprzedzeń czy niechęci… I to już będzie dużo.
A na koniec chciałabym Wszystkich bardzo serdecznie pozdrowić i … też poproscićo modlitwę.
Beata Biela
Jeżeli chcesz wspomóc działalność misyjną Beaty prosimy o kontakt: [email protected]