7 mar

MISJE - NIE ZROZUMIESZ, JEŚLI NIE POKOCHASZ

fot.A.Styruła

 Byłem kiedyś z wizytą u jednego z mych licznych wujków. Nie widzieliśmy się dobre parę lat. Człowiek, jak wielu tego typu w Polsce, Bogu się nie naprzykrza – do Kościoła nic nie ma. Przegadaliśmy dobre dwie godziny o rzeczach na tyle nieistotnych, że nic z tego nie utkwiło mi specjalnie w pamięci. Misje w Afryce - prawa to dość egzotyczna jak na naszą szerokość geograficzną. Zachęcony przez otoczenie spiąłem się, by spróbować im nieco przybliżyć to, czym żyję. Nie zdołałem się nawet rozkręcić, gdy mój wuj pozbierał się i poszedł do pokoju obok, mrucząc coś, że to sprawy trudne i… za chwilę doszedł mnie głos telewizora.

 Tak, to inny świat, te misje. Mego wuja ścięła moja nieudolna próba przybliżenia nieco problemów jakie ma statystyczny Afrykańczyk w przejściu od tradycyjnej religijności zanurzonej po uszy w magii, do novum Ewangelii głoszącej oparcie się na Jezusie, Bogu który zbawia. - Oni z tych czarów nigdy nie wyjdą – słyszę niejednokrotnie zniechęcone głosy. Ale gwoli sprawiedliwości, dajmy im czas. To dopiero początki. A u nas, w Polsce z tysiącletnią tradycją chrześcijańską, znajdziesz kilka prosperujących kanałów z wróżkami i horoskopami…

 Siostra jednego z mych współbraci wróciła kiedyś do domu nieco skonfundowana. Podzieliła się ze swoimi rewelacją, jaką pragnął oświecić ją pewien kolega (z miasta i wykształcony).

- Ten twój brat misjonarz – dzieli się swym odkryciem to siedzi w Afryce, bo musi mieć w tym dobry interes. Tam są diamenty!

 Owszem są,  tyle że o dobre dwieście kilometrów na południe. U nas jeśli co, to do jednej jedynej wioski całkiem niedawno dotarła moda na szukanie złota, ale do gorączki, to nam jeszcze daleko. Udaje się ludziom wypłukać nieco świecącego pyłu, za co zgarną do kieszeni może z pięć euro za dzień. Dobre i to…

 Ale lepiej w tej dziedzinie posłuchać pana Giuliani, sfrancuziałego Włocha, który od lat robi interesy w Centralnej Afryce. (Polecam niszowy film „Ambasador”, gdzie to jest udokumentowane). Stary wyjadacz na kwestię w co można tu włożyć ręce, radzi: - w RCA nie tykaj się tylko trzech rzeczy: broni, diamentów i cudzej żony. Wszystko inne jest dla obcokrajowca dozwolone. To na odpowiedź owemu oświeconemu koledze.

fot.A.Styruła

My, misjonarze, bardzo surowo trzymamy się tej praktycznej porady pana G., co nie znaczy, że nie ma tu pod słonecznym równikiem Polaków robiących ciemne interesy. Bywałem czasami w Bangui w cukierni, gdzie powtarzano mi, że jej współwłaścicielem jest Polak. Jest nas w RCA jedynie kilkudziesięciu rodaków i siłą rzeczy się znamy. Ta owiana misterium postać była nieuchwytna. Przyjechał tu serwować Afrykańczykom ciasteczka? Bez wciskania kitu…

 Inny spośród  braci, znany we wspólnocie z wysublimowanej inteligencji, ale i ciętego poczucia humoru, na widok dwóch nowo upieczonych misjonarzy szykujących się na wyjazd, syknął: - Ach, bracia misjonarze… Tanim kosztem po świecie sobie pojeździć… 

I w samym zakonie nie wszyscy mają zrozumienie dla sprawy misji.

 Owszem, jeździmy - raz na dwa lata… na co ze współczuciem kiwają głowami spotykani tu i ówdzie zagraniczni funkcjonariusze agend  ONZ-owskich, czy czynnych organizacji  międzynarodowych. Dla nich to niewyobrażalne – tak rzadko? Owszem, jeździmy, ale mój kuzyn z Ameryki kiedyś mi mówi, że on mieszka dwa razy dalej od domu, niż ja. Za te moje dwadzieścia lat misjonowania nigdy nie wychyliłem się poza naszą europejską strefę czasową… Owszem, jeździmy, ale safari kończy się po miesiącu. Potem pozostaje kurz i wertepy, albo deszcz i błoto, wkuwanie kolejnego języka i coraz to nowe zderzenie z innymi realiami, malaria i pasożyty, czasami zniechęcenie i samotność, a w końcu, tak jak teraz, wojna domowa dla rozrywki. Może komuś odstąpić mój bilet?

 Rozmawia kiedyś ze mną o misjach pani dziennikarka. Miała z góry utrwaloną wizję, do której powracała raz po raz jak bumerang, spodziewając się potwierdzenia z mej strony.

fot.A.Styruła

- No to wy, misjonarze, budujecie szkoły i mosty, naprawiacie drogi…

Musiało w końcu dojść do spięcia.

- Albo Pani zechce przysłuchać się temu co mam do powiedzenia, albo będziemy się musieli rozstać…

Bo owszem, zajmujemy się budowami – sam o tym często mówię i świadczę na piśmie – ale to jest tylko drugorzędny aspekt pracy misji katolickiej.

 Tu i ówdzie propaguje pod adresem misji zarzut : kolonializm religijny. Hola! Każdy ma prawo do wyboru religii, czyli też usłyszenia prawdy o Jezusie, by następnie, jeśli chce, pójść jego śladem. Nikt go do tego nie zmusza. Ma wolny wybór. Przesłanie Nazarejczyka jest jasne: Jeśli chcesz… A kolonializm? Gdy mi ktoś czasem (w praktyce bardzo rzadko) startuje z takim hasłem, to ucinam krótko:

- Mój kraj sam był kolonią, gdy wy byliście kolonizowani. (???? kolonizatorami??????)  Nie jestem Francuzem…   

 Może już wystarczy tych definicji negatywnych. Po co więc ktoś jedzie na misje?

 Tak, Afryka jest piękna i ma swój nieodparty urok - nie do zapomnienia. Ale można się też przyzwyczaić i nie zwracać już na to uwagi.

 Ludzie, jak ludzie, z tej samej krwi i kości, co i my – wszyscy potomkowie Adama. Mają swe przywary, co wyraźnie wyłazi, przy quasi stałym szoku naszych rożnych kultur, ale w sumie więcej nas łączy. Natomiast podkreślam, bardzo wiele dobrego może się od nich nauczyć Europejczyk. Prymitywne społeczeństwo afrykańskie zdecydowanie wygrywa porównanie z naszą postmodernistyczną jałowością. Tu chce się żyć.

fot.A.Styruła

 Tak, bycie z tymi ludźmi, to jedna z podstawowych motywacji. Z nimi i dla ich dobra. Oni to czują i umieją wyrazić wdzięczność. Nie ma sensu próba opisywania codziennego życia na misji, bo jego charakter się zmienia w zależności od miejsca i posługi. A choć zewnętrzne warunki są różne od europejskich, robimy tu normalną robotę kapłana na parafii, tyle że w afrykańskiej diecezji. To umacnianie fundamentów Kościoła założonego tu przed 2-3 pokoleniami przez naszych braci z Francji i Włoch, dobiegających teraz pośród nas kresu życia. Udzielanie sakramentów i formowanie na miejscu młodych Afrykańczyków, którzy stopniowo przejmują po nas pieczę nad tym Kościołem lokalnym. Być z tymi ludźmi, to Pawłowe cieszyć się z tymi, co się cieszą, płakać z tymi którzy płaczą…A jako franciszkańscy zakonnicy, mamy do tego jeszcze naszą opcję preferencyjną dla ubogich i solidarność z uciśnionymi tego świata. To dlatego tu trwamy mimo, że wojna w kraju.

- No tak - ktoś powie – wy macie co robić. Ale po co w Afryce klaryski? Kontemplacyjne mniszki w Bouar, nie prowadzą szpitala ani szkoły, nie pracują w duszpasterstwie – jaki z nich pożytek. One tylko się modlą…

No właśnie, tu docieramy do sedna sprawy. Wcale nie tylko, ale aż się modlą. Kto śledził nieco relacje różnych misjonarzy z przebiegu konfliktu w RCA, ten mógł wyczytać, że ostatecznie, wobec ludzkiej bezsilności, jedynie modlitwa się liczy. Oto ostateczny sens naszej obecności w kraju misyjnym – modlić się za tych ludzi. To nie to samo, co być gdzieś daleko i solidaryzować się duchowo z odległymi miejscami, gdzie ludzie cierpią. Być fizycznie na miejscu, współcierpieć i modlić się o wytrwanie w ucisku, jak i o nawrócenie dla złoczyńców, których twarze i imiona często się zna osobiście – to zdecydowanie inna kategoria.

 Takie głębokie przekonanie do słuszności obranej drogi w Kościele nazywa się powołaniem. By zdecydować się na misje i zostać tu na stałe, trzeba mieć to coś specjalnego.

fot.A.Styruła

Kto je otrzymał, ten zrozumie o czym mówię. Kto nie – trudna sprawa, bo brak narzędzi komunikacji. Moje plany życiowe do siedemnastego roku życia były jasne: zostać weterynarzem, ożenić się z Polką i mieszkać tylko w Polsce. Powołanie misyjne wywróciło we mnie wszystko do góry nogami. Inaczej jak wytłumaczyć, że ja, choć przywiązany do Polski jak wilk do lasu, mimo to tkwię od dwu dekad w Afryce i nie mam zamiaru wracać?

 Są ludzie, którzy mówią, że aby siedzieć tam w Afryce, trzeba być głupim. Każdy ma swą logikę. Ostatecznie liczę na to, że gdy kiedyś będę odchodził z tego świata, towarzyszyć mi będzie poczucie spełnionego obowiązku. O, jak tu powiało staroświeckością…

Robert Wieczorek OFMCap

 

Zobacz także:  Apokalipsa inaczej, czyli Księga Pocieszenia

                           Arytmia Serca Afryki 

                          Kardiogram Serca Afryki


Znajdź nas


Komisja Episkopatu Polski
ds. Misji


ul. Byszewska 1
skr. poczt. 112
03-729 Warszawa 4

tel. +48 22 679 32 35
[email protected]

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
120 0.092005968093872