Misje to piękna przygoda z Bogiem i ludźmi potrzebującymi
Niech będzie Pochwalony Jezus Chrystus !
Jestem misjonarzem Salezjaninem i od 3 lat przebywam na misji w Boliwii (wcześniej przez ok 6 lat służyłem na Kubie w Hawanie). Wyżsi przełożeni z Rzymu postanowili przenieść mnie do Boliwii, gdyż taka zaistniała potrzeba. Tak więc służę teraz w Cochabambie (czyt. Kociabambie), prawie milionowym mieście położonym na ok. 2800 m n.p.m.
Sama Boliwia jest piękna. Panuje tu rożny klimat, od tego gorącego w strefie tropikalnej od strony Brazylii, poprzez umiarkowany (gdzie obecnie przebywam i gdzie powiadają, że panuje tu wieczna wiosna), do klimatu raczej zimnego, wysoko w górach, gdzie w zimie dochodzi nawet do minus 200 Celsjusza, a domostwa można spotkać nawet na wysokości ok 4200 m n.p.m. Prawdopodobnie w kraju występuje przeszło 60% flory i fauny całego świata. Od tapirów, pancerników, tygrysów, wilków i lisów, krokodyli, do lam, wikunii, różnego rodzaju ptaków m.in. papug, tukanów, kolibrów, kolorowych motyli i wielu innych żyjątek.
W Boliwii tradycja i stara kultura miesza się z tą nowoczesną, którą można spotkać i w krajach europejskich. Tutaj na ulicach spotyka się ludzi ubranych w pięknych, ludowych i kolorowych strojach, jak i w nowoczesnych i nie ma nikt z tym problemu, a wręcz panuje tolerancja i szacunek do tradycji.
Boliwia jest krajem dość biednym i jak się nie mylę trzecim krajem Ameryki Łacińskiej co do ubogości. Oczywiście widzi się wielką różnicę między mieszkańcami miast i wiosek, bo zawsze w mieście żyje się lepiej, więc wielu ludzi a w szczególności młodych, opuszcza swoje domostwa i szuka lepszego życia w mieście. Nie mając dużego wykształcenia raczej lepszej pracy nie znajdą, więc by przeżyć i utrzymać rodzinę chwytają się różnych zajęć: tragarze na rynku, sprzedawcy gazet na ulicach, czyścibuty czy też na skrzyżowaniach ulic mycie szyb samochodowych. Jest też duża część młodzieży i dzieci, wpadająca w różne uzależnienia; alkoholizm, narkomanię. Zaznaczyć trzeba, że tu w Boliwii znajduje się jedna z największych plantacji koki z której produkuje się kokainę. Tak więc istnieje wielka potrzeba zajęcia się w szczególności tą zagubioną młodzieżą.
My Salezjanie prowadzimy tu różne szkoły, od przedszkoli do Uniwersytetów, wszelkiego rodzaju warsztaty i kursy poprzez stacje radiowe i telewizyjne. W mieście gdzie obecnie przebywam mamy dwie szkoły salezjańskie i kilka szkół, przedszkoli, sierocińców prowadzonych przez siostry zakonne (gałąź salezjańska). Tutejsze szkoły są bardzo liczne. W Cochabambie nasze szkoły liczą przeszło 4500 uczniów każda, a w La Paz przeszło aż 4600 uczniów. Dzieci uczą się na dwie zmiany bo nie jest możliwe pomieścić tylu uczniów na raz. Oczywiście na wioskach i w małych miejscowościach jest inaczej, a dzieci nieraz przez wiele kilometrów muszą dochodzić do szkoły, a w wolnych chwilach pomagają swoim rodzicom. Widzi się wielokrotnie małe dzieci sprzedające wraz ze starszymi gazety, czyszczące obuwie lub pomagające w gospodarstwach domowych itp.
A co do mnie to służę we wspólnocie inspektorialnej (prowincjalnej) jako dyrektor wspólnoty, ekonom, pomagam w dziale komunikacji społecznej i audiowizualnej. Do tego jestem kapelanem 3 zgromadzeń sióstr, mam do obsługi dwie kaplice boczne oddalone od naszego domu (jedna ok. 10 km i druga przeszło 20 km), gdzie oprócz sprawowania Mszy św., prowadzimy katechezy dzieci pierwszo-komunijnych, bierzmowanych, spowiedzi i różne spotkania.
Jestem tutaj jedynym salezjaninem Polakiem. Jak widać na brak zajęć nie ma co narzekać i oby tylko zdrowie dopisywało. Teraz już się zaadoptowałem, bo w pierwszych miesiącach mieszkając na takiej wysokości, brakowało mi tlenu.
Mój dzień służby zaczyna się od godziny 5 rano, kiedy to po porannej toalecie i modlitwach Laudesȯw, wyjeżdżam na mszę św. do sióstr Oblatek (godz. 6.30), a następnie na drugą mszę do sióstr Najświętszego Serca Jezusa (gałąź salezjańska). Następnie wracam do wspólnoty na śniadanie i wykonuje codzienne zwykłe zajęcia od zakupów żywności dla wspólnoty, pracy w biurze do tych czysto pastoralnych. We wspólnocie jest nas 11 współbraci, w tym 5 współbraci starszych i schorowanych, którymi też trzeba się zająć. Ot taka codzienność służby misyjnej.
Nie mniej jednak misjonarz nieraz musi być tzw. „złotą rączką”, by coś naprawić czy w czymś pomóc. Ostatnio odwiedziłem naszych współbraci wysoko w górach na ok. 4200 m n.p.m i podziwiałem ich służbę. Niektórzy, tak jak np. dwóch misjonarzy Włochów – ks. Serafino, ks. Miguel, służy tamtejszej ludności w jednym miejscu już przeszło 30 lat, prowadząc szkołę, różnego rodzaju kursy i warsztaty, budując drogi czy też elektrownie wodne, które zaopatrują w prąd okoliczne miejscowości. Ich służba naprawdę zasługuje na podziw.
Taka oto służba nas misjonarzy, w zależności gdzie nas potrzebują, tam idziemy z radością, bo jak powtarzam to piękna przygoda z Bogiem i ludźmi potrzebującymi.
Wraz z pamięcią w modlitwie
Ks. Andrzej Borowiec SDB
Misjonarz- Boliwia