Niebo jest jedno dla wszystkich
Do Japonii wyjechałam w 1976 roku. Można powiedzieć, że jako kraj Japonia jest dla nas zupełnie egzotyczna – inny klimat, inna przyroda, inna kultura, inne, często dla nas zadziwiające obyczaje. Niewątpliwie jest to kultura bardzo stara, bardzo bogata, z tradycjami sięgającymi odległych wieków. Ale jednocześnie to naród bardzo nowoczesny, żyjący szybko, w ogromnym tempie. Dzisiejsi Japończycy bardzo dbają o własne wykształcenie, oraz o zapewnienie dobrego wykształcenia swoim dzieciom. Dlatego dużo czasu poświęcają na naukę – na różnorodną naukę. Są inteligentni, kulturalni, bardzo uprzejmi – szczególnie dla obcokrajowców.
Przez 28 lat zajmowałam się pracą w przedszkolu katolickim, wśród dzieci. Byłam przez 7 lat wychowawczynią, później uczyłam religii i języka angielskiego. Przez 17 lat byłam dyrektorką tego przedszkola, w którym miałyśmy 310 dzieci w wieku 3-6 lat. Do naszego przedszkola przychodziły dzieci różnych wyznań – buddyjskich, shintoistycznych, wielu ateistów. Tylko pięcioro z nich to były dzieci katolickie. Szintoizm, czyli wielobóstwo jak wiadomo jest w Japonii religią państwową. U nas dzień zaczynał się modlitwą i ciekawe było to, że rodzice dzieci innych wyznań wręcz życzyli sobie, aby te dzieci również uczestniczyły w naszej modlitwie, bo uważali, że modlitwa dobrze wpływa na dzieci, uspokaja je, a jak są spokojniejsze, są też grzeczniejsze.
Katolików w Japonii jest bardzo mało – to prawdziwie kraj misyjny. Jest 16 diecezji, ale każda ma bardzo mało wiernych. Największa jest diecezja w Nagasaki – tam jest najwięcej wiernych i największy rozwój chrześcijaństwa. Oblicza się że chrześcijan jest 0,5 proc., ale tylko połowa to katolicy, a połowa protestanci. Jeśli chodzi o polskich misjonarzy w Japonii, to nie wiem czy będzie ich choć dziesięciu teraz. Są oczywiście misjonarze z innych krajów – Holandii, Belgii, Włoch, kilku z Francji, ale to wszystko są misjonarze już starsi wiekiem. Młodych misjonarzy nie ma. Chociaż mówi się tam, że proporcjonalnie do liczby wiernych, misjonarzy jest wystarczająco dużo. Oczywiście jesteśmy jeszcze my, siostry zakonne, – ale Polek w całej Japonii też jest chyba z 10.
Japończycy uważają się za osoby wierzące, ale wyznają swoje religie tradycyjne. Interesują się religią chrześcijańską, czytają Pismo Święte, uczą się. Ponieważ dużo jest szkół katolickich, więc duży procent Japończyków ukończył takie szkoły. Chodzi nie tylko o szkoły średnie, ale np. bardzo słynny jest uniwersytet ojców jezuitów w Tokio. Nazywa się Sofia i jest prowadzony na bardzo wysokim poziomie - wielu studentów skończyło właśnie tę uczelnię.
W Tokio są też inne uczelnie katolickie, szkoły podstawowe, gimnazja, przedszkola. Szkoły prywatne i katolickie stanowią większość, państwowych jest bardzo mało. Japonia notuje duży spadek urodzeń, dzieci jest coraz mniej. Ostatnio dochodzi do tego, że wiele szkół, nawet uczelni jest zamykanych, bo brak uczniów i studentów.
Kiedy wyjeżdżałam do Japonii nie znałam japońskiego, nie znałam też angielskiego, uczyłam się wszystkiego tam, na miejscu. Dzisiaj mogę powiedzieć, że japoński znam dobrze, chociaż jest to trudny język. Myślę, że w miarę dobre opanowanie tego języka zajmuje około 2 lat. Nauczyłam się mówić, czytać, pisać ideogramy – nie wszystkie oczywiście, ale w takim zakresie, że daje mi to swobodę komunikowania się.
Oczywiście w porównaniu z innymi krajami misyjnymi, np. afrykańskimi, nie ma tu takiej ogromnej biedy i tak wielkiej przepaści cywilizacyjnej. Ale w Japonii też jest dużo ludzi bezdomnych. Tam jest taka obyczajowość, że jak np. ktoś traci pracę, to rodzina uważa, że przestał być pożyteczny, więc wyprasza go z domu. Tak właśnie wiele osób staje się bezdomnymi. Amagasaki np. – to jest miasto ludzi bezdomnych. Mieszkają na ulicach, w ogrodach, śpią w pudełkach. W kościołach zbieramy dla nich koce, ubrania, zbieramy datki aby kupować im żywność. Japonia się tego wstydzi, nie pokazuje tego, ale zdarza się to coraz częściej i tych ludzi przybywa. To bardzo smutny widok, kiedy widzi się ludzi śpiących na ławkach, grzebiących w koszach w poszukiwaniu jedzenia – tak że również w Japonii biedy nie brakuje.
Ale ogólnie w Japonii rodziny się trzymają. Rozwodów np. jest znacznie mniej niż w Polsce. Ale relacje w rodzinie są inne. Mąż jest całkowicie poświęcony pracy, a żona jest odpowiedzialna za to, aby wychować dzieci, wykształcić je, wszystkiego dopilnować – to żona prowadzi dom. I te kobiety nie chcą rozwodu, nawet jeśli nie układa się w małżeństwie. One starają się przetrwać, przecierpieć, bo są znacznie bardziej uzależnione od mężczyzn. Często chcą doczekać momentu aż dzieci się usamodzielnią, aż będą odchowane – i rzeczywiście jeśli w Japonii dochodzi do rozwodu, to częściej zdarza się on wtedy, kiedy dzieci opuszczą już dom, staną się samodzielne.
Jeśli chodzi o zainteresowanie religią chrześcijańską, to mogę opowiedzieć coś z własnego doświadczenia. – Miałam 16 matek dzieci z naszego przedszkola, które interesowały się naszą wiarą. Czytały Pismo Święte, uczyły się, zachwycały się tym, ale było to raczej dla nauki, dla wiedzy, ale nie dla wiary. Z tych 16 osób tylko jedna uznała, że chce zmienić wyznanie i wraz ze swoją córką przyjęła chrzest. Tylko jedna.
Często przed zmianą wyznania powstrzymywały te kobiety różne obawy. Jedna z nich, która chciała przyjąć chrzest tłumaczyła mi: „Siostro, ja wierzę i chciałabym przyjąć chrzest, ale ponieważ mieszkam w wiosce, obawiam się, że mnie moja wioska wyrzuci, będą pokazywać mnie palcami, że ja do kościoła chodzę”. Wtedy ja jej wytłumaczyłam, że skoro tak, to nie można dopuścić, żeby ją jej wiejska społeczność wykluczyła, więc nie musi przyjmować chrztu, ale niech czyta Pismo Święte, niech je weźmie do domu i niech tam się modli. I ona po 20 latach wróciła do mnie. Powiedziała, że teraz już się nie obawia swojej wioski, wierzy i chce przyjąć chrzest. I tak się stało. Ale ma już dorosłe dzieci, sama jest już bardziej dorosła - bo wtedy była młoda, miała 3-letnie dzieci, więc o ich sytuację też się obawiała. Ja postąpiłam tak, ponieważ w Japonii jest inaczej niż u nas. Tam nie ma takiego indywidualnego myślenia. Oni działają w grupach, są silni w grupie, ale nie samodzielnie. Ta wioska też była silna jako grupa i ta kobieta musiała być w swojej grupie – od tego zależał jej byt. Dzieci też funkcjonowały w takiej grupie. Japończyk sam nie ustoi na nogach. Tylko w grupie.
Chyba nie minę się z prawdą jeśli powiem, że jeżeli chodzi o religię, to Japończycy są bardziej przywiązani do tradycji niż do religii. Na przykład młodzi Japończycy często chodzą do lokalnych świątyń i uczestniczą w różnych uroczystościach wcale nie dlatego, że w to wierzą. Często nawet nie bardzo rozumieją w czym uczestniczą, ale idą, bo tak nakazuje tradycja. Ale są też otwarci na inne wyznania, są tolerancyjni.
Kiedy chodziłam do domów dzieci – bo tam jest taki zwyczaj, że odwiedza się domy dzieci, które ma się w grupie, aby zobaczyć w jakich warunkach żyje dziecko, w jakim otoczeniu, jak jest wychowywane, często widziałam w tych domach ołtarzyki. I na tym ołtarzyku stał posąg Buddy, lustro shinto i stała figurka Matki Bożej, którą dziecko dostało w przedszkolu – wszystko w zgodzie. Bo jak uważają Japończycy - zawsze któryś z bogów pomoże - w to wierzą. Dla nich pojęcie jedynego Boga jest bardzo trudne do wyobrażenia. Wierzą też, że jeśli ich przodkowie zostali pochowani np. w obrządku buddyjskim, a oni zostaną pochowani w katolickim, to po śmierci nie spotkają się z przodkami. I im jest trudno zrozumieć, że nie pójdą do innego nieba, bo Niebo jest jedno dla wszystkich.
(opr. M.Ł)