Nieudane Boże Narodzenie?
Czas Bożego Narodzenia na misjach jest szczególny. Po miesiącach wytężonej pracy, często w warunkach ekstremalnych, nadchodzi czas Bożego Narodzenia. Zdarza się, że jak rozmawiam z misjonarzami z Polski, wyczuwam potrzebę odsapnięcia, zatrzymania się przynajmniej na chwilkę, przeżycia tego święta choćby z minimalną cząstką polskich zwyczajów (chyba żaden naród nie ma tak bogatej tradycji bożonarodzeniowej).
I jest wprowadzana w ruch innowacyjność misjonarzy: wieczerza wigilijna, która mimo braku 80% składników spożywczych by stworzyć tradycyjne potrawy wigilijne naprawdę przypomina polski stół z 24 grudnia wieczorem, choinka, bombki, stroiki – nic nie brakuje. Oczywiście wszystko na miarę Afryki a nie Polski. No i polskie kolędy, nawet ja – kompletny afon – próbuję je nucić (przepraszam tych którzy musieli to słuchać). Ja jednak jestem chyba trochę dziwny. Fakt, czasem nagle przypomnają mi się makówki mego Taty, albo uszka mojej Mamy; pomarzy mi się tarzanie w śniegu (przez 5 minut, nie dłużej), wczuję się w atmosferę Pastrerki odprawianej w mojej rodzinnej parafii. Jednak nie brakuje mi tego tutaj (może pierwszego roku mego pobytu w Afryce – to tak).
Zaakceptowałem to co się tu robi w te święta. Ponieważ chrześcijaństwo tu pojawiło się niedawno, to tradycji lokalnych jak na lekarswo. Gdzieniegdzie misjonarze wprowadzili te ze swoich krajów – jedne przyjęły się lepiej, innej gorzej. Te które przyjęły się, z różną intensywnością w zależności od parafi to: Pasterka (ale nie o północy a troszkę wcześniej), szopka, kolędy (ale nie ma ich tyle co w Polsce), jasełka… No i prezenty (ale nie pod choinkę bo takowej nie ma po domach) – rodzice stają na głowie by znaleźć pieniądze na kupno nowych ubranek dla dzieci. No i może ciutkę lepsze jedzenie (tzn. więcej manioki i jakieś mięso do tego). W porównaniu z Polską to niewiele tego, a we wioskach to jeszcze mniej.
Od dawna polubiłem Pasterki odprawiane we wioskach. Nie biorąc udziału w Wieczerzy Wigilijnej (takowej tu nie znają), wczesnym popołudniem wyjeżdżam do wioski. Tam po całym rytuale powitania się z kim trzeba, jest spowiedź. W międzyczasie zapada zmrok (około 18h), ludzie powoli się schodzą, chór robi ostatnie próby, wykańcza się przyozdabianie kaplicy… Czuje się przedświąteczną atmosferę, radość, ekscytację. Gdy spowiedź się skończy a czas Pasterki jeszcze nie nadszedł, wychodzę na drogę i w słabiutkim świetle księżyca zaczynam spacerować. Jest to czas zamyślenia się nad tajemnicą i sensem Narodzenia Pańskiego oraz jak ja się sytuuję wobec tego wydarzenia… Jest to również czas gdy moje myśli wybiegają do tych którzy są mi bliscy : Rodzice, rodzeństwo z ich rodzinami, znajomi, współbracia…. Pozdrawianie ludzi przechodzących obok nie przeszkadza mi w rozkoszowaniu się tą chwilą.
I później Pasterka przy świetle lampek zorganizowanych na okazję… Jest to Wigilia całkowicie inna niż w Polsce. Odarta z tej całej otoczki szacownych tradycji Ta otoczka (tradycje) ma za zadanie pomóc nam lepiej przeżywać głębię tego święta. Jednak czasami mam wrażenie że forma przerosła treść. Wieczerza wigilijna jest ważniejsza niż wieczerza eucharystyczna (Pasterka), paczki ważniejsze niż dobroć dla innych itp… Oczywiście to zależy przede wszystkim od danej osoby: jedna da się złapać w tę pułapkę, inna nie. Ja tutaj nawet nie mam pokusy: zero formy, pozostała tylko treść – tak więc nią staram się zająć. I nie narzekam z tego powodu.
W tym roku już od dawna zaprogramowałem Boże Narodzenie. Mam jechać do najdalszych wiosek, do których jeszcze nie udało mi się dojechać. Na spotkaniu katechistów (tydzień przed Bożym Narodzeniem) wszystko ustaliliśmy. Postanowiliśmy że dojadę nawet do ostatniej kaplicy w Boyangou mimo że od pół roku ludzie tam nie mieszkają z powodu rebeliantów. Na Pasterkę zejdą się (większość uciekła do wioski w niedalekim Kamerunie). Ja i siostra Gosia przygotowaliśmy się starannie, gdyż ostatnie kilometry mieliśmy przejechać rowerem – z powodu braku mostów samochód tam nie może dojechać. Trzeba było się dobrze przygotować: doglądnoć stan techniczny rowerów, zastanowić się co wziąć a co jest niepotrzebne (kwestia nieprzeciążenia rowerów, a raczej wzgląd na nasze wątłe siły), przygotować się kondycyjne (z tym było najgorzej – przed świętami oczywiście wolnego czasu nie było).
Wyjechaliśmy w piątek, 23 grudnia. Popołudniu jesteśmy w Assana, w ostatniej wiosce do której można dotrzeć samochodem. Tu mamy mieć przyśpieszoną o 24 godzin Pasterkę, przenocować, a nazajutrz z samego ranka wziąć rowery i dojechać (dojść – na podjazdach, a teren nieźle pagórkowaty) do ostatniej wioski naszej parafii, Boyangou (około 18km), tam ponownie odprawić Pasterkę (tym razem we właściwy wieczór), a w niedzielę, 25 grudnia wrócić się 3 km do Kaïta by odprawić Mszę Bożonarodzeniową. W Assana wszystko idzie zgodnie z planem – mamy piękną, z malutką Jasełką wykonaną przez dzieci, Mszę upamiętniającą narodziny Pana. Tylko informacje z wiosek do których nazajutrz chcemy przybyć są niepokojące. W Kaïta ludzie Sidiki (rebeliant, samozwańczy obrońca Mbororo) mają swoją bazę, gdzie zbierają bydło – haracz za "ochronę" tych nomadów. Raczej nie wadzą lokalnej ludności, ale ona jest pełna nieufności. Ci rebelianci rok wcześniej byli już tutaj i ludność wiosek dobrze doświadczyła jak zmienni są to ludzie i że nie można im ufać: jednego dnia mówią "spoko, spoko", a drugiego "nóż w plecy ci wbijają ".
W dzień naszego przyjazdu do Assana, bardzo wielu ludzi Sidiki przybyło do Kaïta – jak do przepędu bydła to zdecydowanie za dużo ich. Ludzie nam mówią: lepiej nie jechać, nie wiadomo o co im chodzi, jak zareagują na widok białych… Konsternacja, nie wiemy co robić. S. Gosia uważa że należy jechać, ja mam duże wątpliwości co do tego. Kończy się na tym, że postanawiamy zadecydować rano gdy nowe wiadomości dotrą do nas. Nad ranem spotykamy kolejnego gościa który w nocy z Kaïta przybył do Assana. Jego słowa są już jednoznaczne : "proszę ojca, nie możecie dalej jechać, zawróćcie".
Wysłuchałem go, podumałem i podjąłem decyzję : wracamy – tym gorzej dla naszych planów. Jest zawód. Nie tak sobie wyobrażaliśmy tegoroczne Boże Narodzenie. Najbardziej żal ludzi, których nie znam dokładnie, ale myślę że prawie od roku nie mieli Mszy, pewnie cieszyli się na perspektywę Mszy Bożonarodzeniowej. Jednak pomyślałem również że w takiej atmosferze niepewności i strachu, ludzie i tak nie mieliby nastroju świątecznego…
Wracamy. Nie śpieszy się nam. Zastanawiamy się co robić. Wracać do Ngaoundaye ? By pobyć tam 2-3 godziny i na nowo wyjeżdżać do wiosek ? Nie ma sensu. Postanawiamy jechać bezpośrednio do innych wiosek które znajdują się po drodze i tam przeżywać święta. Zatrzymujemy się w Mberewok, pozdrawiamy katechistę. Mówi nam że dzień wcześniej otrzymał wiadomość od katechisty z Boyangou, który prosi by nie przyjeżdżać tam, bo ludzie z powodu obecności rebeliantów nie odważą się przyjść do wioski na Pasterkę… Czyli podjęliśmy słuszną decyzję. Pasterkę i dzień Bożego Narodzenia przeżyliśmy pięknie w dwóch różnych wioskach (Boko i Mann). Nie były to jednak te wioski do których się przygotowaliśmy. Jak już komuś powiedziałem: to nie proboszcz przygotowuje program Mszy św. w naszej parafii, lecz rebelianci….
Życzę wszystkim szczęśliwego Nowego Roku i proszę o modlitwę za moich parafian.
br. Piotr Michalik OFMCap
Ngaoundaye, 4 stycznia 2017r.
PS
W czasie Pasterki (tej z 24 grudnia) poczułem że jestem … głodny. Naprawdę zaczęło mnie mocno ssać gdzieś tam w dołku. Pierwsza moja reakcja to "co to za Wigilia gdzie jest się głodnym ?! " Jednak prawie że równocześnie pomyślałem sobie "czy w Boże Narodzenie, w stajence betlejemskiej, św. Józef byl przejedzony ?" No to mrugnąłem porozumiewawczo do św. Józefa i nie było problemu.
Jeżeli chcesz wspomóc działalność misyjną br. Piotra, możesz przekazać dowolną ofiarę pieniężną na konto:
Nazwa konta: Komisja Episkopatu Polski ds. Misji
Konto – PEKAO S.A. I O/ Warszawa
Numer konta: 06 1240 1037 1111 0000 0691 6772
Tytuł przelewu – Patronat PIOTR MICHALIK