21 wrz

O. Julian Różycki OP: japońskie serce potrzebuje miłości Chrystusa

O. Julian Różycki przeżył w Japonii jako misjonarz ponad ćwierć wieku. Pewnego dnia Japonka zapytała się go, ile lat ma jego żona. Odpowiedział: „Osiemset”. Tyle bowiem liczy historia Zakonu Kaznodziejskiego, z którym 79-letni duchowny związał się na całe życie. Pamięta, jak około 20 lat temu, w cichy, noworoczny śnieżny dzień przyszło natchnienie. „Przetłumaczę dla Japończyków «Dzienniczek» s. Faustyny” – pomyślał wtedy.

Jest „piekiełko” – jest powołanie

Dominikanin pochodzi z Olszyn koło Jasła. Miał czternaścioro rodzeństwa, jego brat bliźniak zmarł pół roku po urodzeniu. Ani mama ani tata nie doczekali ślubów zakonnych syna. „Mamusia zawsze chciała, by chociaż jedno z dzieci było kapłanem” – opowiada w rozmowie z KAI o. Julian, który w 14. roku życia opuścił rodzinną wieś na Podkarpaciu i znalazł się w Krakowie

„Gdy szedłem z Grzegórzek do Liceum im. Króla Jana III Sobieskiego, po drodze był kościół dominikanów. Tam byłem ministrantem. Rok przed maturą miałem «piekiełko». Nie wiedziałem, czy mam powołanie, czy nie. Uznałem jednak, że skoro mam takie wątpliwości, to znaczy, że mam powołanie. W innym przypadku przeszłoby to mimo uszu” – wyjaśnił, wspominając Niedzielę Dobrego Pasterza, gdy kaznodzieja zachęcił, by samego siebie zapytać o swoje powołanie. „Wtedy zaczęło mnie to męczyć. Myślałem, że mam powołanie, ale gdyby mi na furcie dominikańskiej powiedzieli, że się pomyliłem, wróciłbym bez żalu do świata. Do dziś mi tego nie powiedzieli” – śmieje się.

„Będziesz wielki, choć tu jesteś najmniejszy”

Po święceniach w 1965 r. przez 10 lat pracował w Poznaniu. To był ważny czas, bo przyszło wtedy powołanie w powołaniu. „To był wewnętrzny głos, gdy słuchałem wiatru, który «wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża». Wewnętrzny głos powiedział mi, że mam jechać na misje. Duch Święty dmuchnął mnie do samej Japonii” – podsumowuje.

Wikariat kanadyjski poprosił w tym czasie polskich dominikanów o pomoc w misjach na terenie Japonii. Niewysoki o. Julian wydawał się idealnym kandydatem do zdobywania serc i umysłów mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. „Prowincjał trochę mnie oszukał. Powiedział mi: tu w Polsce jesteś najmniejszy, ale jak pojedziesz do Japonii, będziesz wielki. Niestety, okazało się, że w Japonii byłem średni. Wielkim się nie stałem” – żartuje.

Do Japonii miał udać się z o. Pawłem Janocińskim OP, jednak ówczesne władze komunistyczne nie dały współbratu zakonnemu paszportu. W rezultacie o. Julian – w dominikańskiej kapie, z krzyżem za pasem – pojechał sam. Był rok 1977.

Zegarynka mówi po japońsku

Pierwsze 3 lata pobytu w Japonii o. Różycki poświęcił nauce kompletnie obcego, nieznanego mu języka. W 12-milionowym Tokio czuł się jakby był na pustyni. Pewnego dnia zadzwonił do japońskiej zegarynki, by sprawdzić godzinę. Nic nie zrozumiał. Zdenerwowany rzucił słuchawką.

„Trzeba było to przeżyć. Ponieważ jestem synem chłopa, wiedziałem, że niczego w przyrodzie nie można przyspieszać, wszystko ma swój rytm, czas. Wiedziałem, że w ten język trzeba po prostu wrosnąć” – tłumaczy i przywołuje w pamięci, jak musiał się także uczyć nowej mowy ciała. Stara się pamiętać o ukłonach, przekazywaniu uczuć za pomocą wyrazu twarzy. Zamiast gestu wyciągniętej ręki wystarczy spotkanie oczu.

Nie zdejmował koloratki. Dzięki temu na ulicy dostrzegła go przebywająca w Japonii Polka. Tak narodził się pomysł spotkań modlitewnych dla tokijskiej Polonii. Na pierwszej Mszy św. było zaledwie kilka osób. Dziś to duszpasterstwo wśród polskich migrantów tętni życiem.

„Ucz się od papieża japońskiego”

W 1980 roku o. Julian włączył się w organizację papieskiej wizyty Jana Pawła II. Zdaniem duchownego, dla Japonii tamta pielgrzymka była prawdziwym tajfunem. Przed wizytą papieża 17-22 lutego 1981 roku nie brakowało głosów krytycznych. Podkreślano, że papież nie rozumie problemów ludnościowych i demograficznych, jest przeciwny aborcji.

„Kilka dni pobytu papieża w Japonii zmieniły całkowicie obraz katolicyzmu w tym kraju. Wyglądało jakby Ojciec Święty tę małą gromadkę wiernych z Kościoła katolickiego wyprowadził i pokazał całej Japonii, czym jest wiara katolicka. Te jego przemówienia, od początku do końca w języku japońskim, zdobyły serca mieszkańców” – zauważa kapłan i podaje konkretne przykłady spektakularnych nawróceń z tamtego czasu.

Pewien ateista-lekarz, przyklejony do ekranu telewizora, śledzący pielgrzymkę, słyszy słowa papieża z Hiroszimy o tym, że sama technika i nauka nie wystarczą, by zaspokoić ludzki głód serca. Wtedy uwierzył. Inny, wzruszony przesłaniem papieskim, ofiarowuje 60 drzewek bonsai ambasadzie watykańskiej.

„Klerycy japońscy, za których byłem wtedy odpowiedzialny, mówili mi, żebym uczył się japońskiego od papieża” – uśmiecha się o. Julian, który wówczas już trzeci rok próbował poznać tajniki skomplikowanej gramatyki i pisowni japońskiej.

„Tylko miłosierdzie Boże może uratować Japonię”

Po pięcioletnim pobycie w Tokio o. Julian trafia jako duszpasterz do dziesięciotysięcznego miasteczka na północnym-wschodzie Japonii. Pod opieką ma 16 rodzin. Od poprzednika słyszy, że wiernych ani nie ubywa ani nie przybywa: jeden umrze, drugi się ochrzci. Dominikanin organizuje Bractwo Różańcowe. Uczestnicy modlitwy i Mszy św. spotykają się w kolejnych domach. Czytają wspólnie Pismo Święte. Na koniec piją herbatę. Wiedzą o sobie nawzajem coraz więcej. O. Julian w ten sposób towarzyszy wiernym. Zaczyna ich lepiej rozumieć. Pracuje tak szesnaście lat. W Nihonmatsu natrafia także na ślady 14 męczenników z XVII w. Pomaga ich upamiętnić.

Pierwszy egzemplarz „Dzienniczka” s. Faustyny otrzymuje na początku lat 90. od s. Agnieszki, dominikanki. „Tylko miłosierdzie Boże może uratować Japonię” – myśli sobie wtedy i tłumaczy na japoński najpierw Koronkę do Miłosierdzia Bożego, drukuje obrazki i natychmiast otrzymuje reprymendę od zwierzchnika. Biskupowi miejsca nie spodobały się polskie kolory na wizerunku Jezusa miłosiernego. Ani błogosławieństwa ani imprimatur o. Julian nie otrzymał. Nadal jednak robi swoje.

Koronka do Bożego Miłosierdzia dociera do Japonii różnymi drogami. Na japoński przesłanie s. Faustyny tłumaczą wtedy m.in. włoscy salezjanie, z hiszpańskiego – latynoscy, niemieccy i anglojęzyczni misjonarze. Polak, o. Julian wyrasta szybko na eksperta. Zna bowiem oryginał.

Za tłumaczenie „Dzienniczka” o. Julian zabiera się dopiero podczas przymusowego urlopu w klasztorze Cherry Hiill, w amerykańskim stanie New Jersey, z dala od japońskich wysp, które musiał opuścić. Do dziś pamięta. To był Nowy Rok. Pracował jako kapelan sióstr służebniczek. „Nastrojowy dzień, śnieg sypie, bielutko za oknem, cisza, spokój. I wtedy takie natchnienie: dla Japończyków przetłumaczę «Dzienniczek»” – przywołuje ten ważny moment.

Ręcznie pisze pierwsze tłumaczenia i faksuje do znajomej dominikanki, nauczycielki języka japońskiego. Zakonnica nanosi poprawki. Półtora roku później o. Julian wraca do Japonii. Nadal tłumaczy. Codziennie po kilka zdań. Styl doskonalić pomagają mu inni. „To było takie Julianowe tłumaczenie” – ocenia autor, mrużąc śmiejące się oczy.

Wkrótce dominikanin musi wrócić do Polski. Tu dowiaduje się, że franciszkanin o. Karol Atsushi Shoji zleca swej katechetce tłumaczenie „Dzienniczka” z angielskiego. Gdy słyszy tę wiadomość, o. Julian oferuje swój niemal ukończony przekład. Dodatkowo zdopingowany kończy pracę translatorską i wysyła wszystko do ostatecznej redakcji. Wkrótce dowiaduje się o problemie z przetłumaczonym przez niego słowem „miłosierdzie”. W redakcji zastępują to słowem „łaskawość”.

„Napisałem, że jeżeli wyrzucą słowo «miłosierdzie» to ja się wycofuję z całego tłumaczenia. Argumentowałem, dlaczego jest to takie ważne. Zgodzili się, ale ostatecznie w tłumaczeniu zostało słowo «łaskawość»” – relacjonuje półroczną wymianę mejli z o. Shoji. Okazało się, że komisja liturgiczna episkopatu Japonii znacznie wcześniej pierwszą niedzielę po Wielkanocy nazwała Niedzielą Łaskawości. Miało być konsekwentnie.

Autor tłumaczenia przyznaje, że ten spór o jedno słowo był dla niego istotny. „W słowie «miłosierdzie» zawiera się element zależności człowieka-stworzenia od nieskończonej miłości Boga. Nie ma tego w słowie «łaskawość», które nie jest tak głębokie i dotyczy bardziej wymiaru horyzontalnego” – podkreśla zakonnik. Przyznaje, że japońskie wydanie „Dzienniczka” jest niezwykle piękne pod względem graficznym, choć jednocześnie bardzo drogie.

Według o. Różyckiego, właściwe zrozumienie koncepcji miłosierdzia, jaką przedstawia s. Faustyna, może być kluczem do ewangelizacji Japonii, zaznajomienia wiernych z prawdą o tym, że Bóg jest źródłem wszelkiego życia, darem miłości miłosiernej.

Skała nie jest Bogiem

Na pytanie, czy Japonia jest żyzną glebą do ewangelizacji, o. Julian odpowiada słowami Psalmu 24.: „Pańska jest ziemia i to, co ją napełnia, świat i ci, którzy na nim mieszkają”. „Kiedy się powie słowo «Bóg», po japońsku «Kami», może to oznaczać wszystko. To jest panteizm, typowy dla szintoizmu. W pojęciu «Bóg» Japończycy nie widzą odniesienia do Jedynego Boga Najwyższego. Ono może oznaczać wszystko i nic ” – zaznacza i wspomina rozmowę z jednym z mnichów japońskich. Chciał wiedzieć, czy malownicza skała, którą widzi przed sobą, może być dla chrześcijan Bogiem.

„To dzieło stworzone przez Boga. Jest czymś wspaniałym, ale Bogiem nie jest. Rozmówca był zupełnie nieprzekonany. Od wiernych uczyłem się znaczenia poszczególnych słów, ich niekiedy kompletnie innych desygnatów. W ten sposób dowiadywałem się, jak Japończycy myślą” – opowiada misjonarz, który od początku swego pobytu w Japonii głosił prawdę o Jedynym Bogu, Stworzycielu nieba i ziemi. „Gdyby tu była inna gleba, inna woda i powietrze, umarłbym już po trzech dniach. A tymczasem nadal żyję, jedząc wasz ryż, oddychając tym samym co wy powietrzem” – tak o. Julian odpowiadał zwolennikom tezy, że Japonia nie nadaje się do misji i nie może na niej wyrosnąć ziarno ewangelizacji.

„Myślenie europejskie jest bardzo abstrakcyjne. Japończycy natomiast myślą bardzo konkretnie. Żyją blisko natury. Pierwszym podstawowym kultem jest dla nich kult przodków, wyrażający wdzięczność wobec tych, którzy byli przed nimi. Łączy się on z dogłębną lojalnością w stosunku do poprzedników. W ich myśleniu związki z przodkami sięgają aż do mitycznego cesarza Mikado, syna bogini. A więc każdy Japończyk pochodzi od cesarza, a cała Japonia stanowi jego mistyczne ciało (kokutai). Ta jedność i lojalność jest źródłem siły Japonii” – podkreśla i cytuje najczęstsze pytanie Japończyków stawiane wobec nawróconych na chrześcijaństwo ziomków: „Po co ci jacyś zagraniczni bogowie?”.

„Większość z nich podziękuje za taką zagraniczną religię, jaką przynoszą misjonarze. Uznają ją za niepotrzebną. W wymiarze państwowym obowiązuje wolność religijna” – mówi zakonnik. Jak podkreśla, władze japońskie tolerują misjonarzy na swoim terenie, gdyż są oni samowystarczalni i nie trzeba dla nich tworzyć miejsc pracy.

O. Julian zaznacza, że koncepcja, prezentowana m.in. w słynnym filmie „Milczenie” w reż. Martina Scorsese, mówiąca, że Japonia jest „bagnem”, które nie przyjmie Chrystusa i w którym trudno zapuścić korzenie – jest fałszywa. „Jeżeli Japończykom pokaże się miłość Chrystusa, to przyjmują ją z wielką radością. To jest to, czego ich serce potrzebuje. Tak jak serce każdego z nas” – podkreśla na koniec.

Pod koniec 2002 roku w liście świątecznym do polskich przyjaciół misji o. Julian przywołuje obraz z parku Nakamura Koen, gdy rozdzielał zziębniętym biedakom banany. „Uśmiechałem się do siebie, bo chyba ponad czterdzieści lat temu chodziłem po gliniastym błocie w Olszynach. Teraz wszędzie są asfalty, tylko dla tych bezdomnych nie było innego miejsca niż ta błotnista alejka Parku Nakamura. W każdy poniedziałek po Mszy św. o godz.15:00 dla sióstr jedziemy do biedaków” – informuje zakonnik w przededniu swego 25. Bożego Narodzenia w Japonii.

Po pobycie w Tokio, o. Julian pracował w latach 1982-1995 w Nihonmatsu w prefekturze Fukushima. W latach 1995-98 trafił do Fukushimy, następnie, jako kapelan znalazł się w Cherry Hill w USA. Od 1999 r. do wyjazdu z Japonii w 2005 r., był kapelanem dominikanek kontemplacyjnych w Seto koło Nagoi. Teraz mieszka w Polsce, w klasztorze w Gidlach.

rk / Kęty


Znajdź nas


Komisja Episkopatu Polski
ds. Misji


ul. Byszewska 1
skr. poczt. 112
03-729 Warszawa 4

tel. +48 22 679 32 35
[email protected]

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
122 0.10166597366333