Orszak Trzech Króli w Rwandzie
Orszak Trzech Króli to dobrze już znana, rodzinna i plenerowa impreza odbywająca się 6 stycznia, w Święto Epifanii. Tego dnia ulicami kilkuset polskich miejscowości wędrują Trzej Królowie ze swoją świtą, w asyście aniołów odpierających ataki diabłów. Celem ich wędrówki jest dotarcie do ubogiej Stajenki i Świętej Rodziny, by oddać pokłon Dzieciątku Jezus, ukazując tym samym jego boską naturę. Orszak Trzech Króli organizowany jest już od 10 lat – początkowo tylko w stolicy przez grupę wolontariuszy, później, dzięki założeniu Fundacji Orszak Trzech Króli – w kilku polskich miejscowościach, następnie kilkunastu, aktualnie – już kilkuset!
W 2018 roku udział zapowiedziało ponad 600 miejscowości! Skala i rozmach Orszaku, doskonale ukazane tego dnia we wszystkich mediach, mogą zadziwiać, nawet onieśmielać. Za organizacją Orszaku stoją jednak nie „struktury”, a wyjątkowi ludzie, którzy chcą podtrzymywać tradycje religijne, narodowe i lokalne, ożywiać i aktywizować społeczności, w których na co dzień żyją. We współpracy z Fundacją, pracują więc co roku setki wolontariuszy, nadając tej dobrej idei kształt i „puszczając” ją dalej w świat. Szybko okazało się, że „swoje” Orszaki chcą mieć środowiska emigrantów w różnych częściach świata: w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, na Ukrainie, w Niemczech, Ekwadorze i dzięki polskim misjonarzom, w kilku krajach Afryki. Każdy, kto chce zorganizować Orszak w swojej miejscowości, położonej choćby i na „końcu świata”, może liczyć na pomoc Fundacji Orszak Trzech Króli, która chętnie dzieli się wiedzą,doświadczeniem i materiałami przydatnymi w jego zorganizowaniu. Fundacja co roku drukuje tysiące śpiewników i koron, rozdawanych bezpłatnie uczestnikom Orszaków.
Wyjątkowym przykładem organizacji Orszaków jest Afryka. Właśnie tam wyjechała niezwykła wolontariuszka Barbara Dawidowska – pielęgniarka i katechetka. Miniony rok spędziła na misji w Rwandzie. Miała doświadczenie w organizacji Orszaku w rodzinnym Żukowie na Kaszubach i jadąc „w świat” wiedziała, że to doświadczenie będzie chciała wykorzystać na miejscu. Udało się jej, dzięki zaangażowaniu ludzi z rodzimej parafii oraz Fundacji Orszak Trzech Króli. Mamy nadzieję, że rozmowa z nią będzie inspiracją dla tych, którzy chcieliby przyłączyć się do Orszaku w 2019 roku.
Basiu, jak znalazłaś się w Rwandzie?
Pragnienie wyjechania na misje pojawiło się u mnie już w liceum, choć do jego realizacji doszłam okrężną drogą. Pamiętam, że jako młoda dziewczyna zapytałam księdza, jak można pojechać na misje. Odpowiedział mi, że musiałabym zostać siostrą zakonną. Ze smutkiem przyjęłam jego odpowiedź, bo takiego powołania nie miałam. Z wykształcenia jestem pielęgniarką i masażystką, co zresztą na misji w Rwandzie bardzo się przydało. Uczyłam tamtejszych pielęgniarzy i fizjoterapeutów m.in. technik masażu, bo zupełnie go tam nie znali. Pracując w Polsce jako pielęgniarka, szybko odkryłam, że mam silną alergię na środki chemiczne wykorzystywane w pracy i nie mogę wykonywać tego zawodu. Zgodnie z zainteresowaniami, wybrałam więc studia teologiczne i zostałam katechetką w szkole w Żukowie. Prowadzę tam również parafialną scholę dziecięcą. Będąc na pielgrzymce z księżmi pallotynami, dowiedziałam się o możliwości pojechania na świecką misję. Pragnienie mojego serca znów więc ożyło. Udało mi się wyjechać na rok do Rwandy wraz z 7 innymi wolontariuszami z fundacji „Salvatti”. Na miejscu opiekowała się mną siostra pallotynka Marta Litawa – kochana szefowa oraz siostra Cecile, Rwandyjka.
Dzięki Waszemu zaangażowaniu i pracy, Orszak Trzech Króli odbył się w 2017 roku w Rwandzie w aż pięciu miejscach. W 2018 roku odbędzie się również w Kongo.
Szlaki przecierał ksiądz Stanisław Filipek, który w 2015 roku zorganizował pierwszy rwandyjski Orszak w Kabudze, w tamtejszym sanktuarium Miłosierdzia Bożego. W 2017 roku Orszaki, które zgromadziły ponad 2000 uczestników, udało się zorganizować w stolicy Rwandy Kigali, w dzielnicach Gikondo i Kicukiro, w Masaka oraz w Kibeho. W 2018 roku po raz pierwszy Orszak odbędzie się w Kongo, w miejscowości niedaleko Bukavu, gdzie jego organizacją zajęły się Siostry Służki Matki Bożej. Przygotowane są już stroje, siostry przetłumaczyły scenariusz na język suahili, a Fundacja Orszak Trzech Króli przesłała korony dla uczestników. Cieszę się, że mogłam być cząstką tego projektu. Wyjeżdżając w połowie ubiegłego roku do Rwandy, wiedziałam już, że chcę na miejscu zająć się m.in. organizacją Orszaku Trzech Króli, zwłaszcza w Kibeho, u stóp Matki Bożej, która podczas objawień przedstawiła się przecież jako „Matka Słowa”. I tak się stało, Orszak modlitwą wspierała jedna z wizjonerek z Kibeho, Nathalie. Zanim jednak do tego doszło, przeżywałam dużo wątpliwości. W moim Żukowie na Kaszubach uczestniczyłam w przygotowaniu Orszaku kilka razy i wiedziałam, z czym to się wiąże, Chciałam podobny zorganizować pod afrykańskim niebem. Było to jednak bardziej pragnienie, marzenie, niż konkretny plan. Na miejscu nikogo przecież nie znałam. Na szczęście, na corocznym spotkaniu organizowanym dla polskich misjonarzy z okazji 11 listopada, można poznać wszystkich Polaków działających w Rwandzie i Kongo. Podzieliłam się moim pomysłem i został on przyjęty z radością. Bardzo pomogły mi wspomniane już siostra Marta i siostra Cecile, siostra szarytka Sabina z Kicukiro, ksiądz Zdzisław Prusarczyk z Kibeho, brat Zdzisław Olejko z Gikondo. Zaangażowali szkoły i parafie. Bez nich nie dałabym rady, przeszkodą byłby chociażby język. Potrzebowałam polskiego wsparcia, jeśli chodzi o fundusze na stroje i akcesoria, takie jak korony. Tu nieocenioną pomoc wniosła moja parafia Bożego Miłosierdzia z Żukowa i ksiądz Czesław Las, przekazując pieniądze na stroje dla Trzech Króli i ich orszaków oraz Fundacja Orszak Trzech Króli, która przesłała mi sztandary i aż 2000 koron do rozdania wśród tamtejszych dzieci. Dotarły częściowo za pośrednictwem Poczty Polskiej, a częściowo przez pojedynczych misjonarzy, którzy pakowali korony do osobistego bagażu. Podczas gdy dorośli oddawali nam korony po przejściu Orszaku, szanując je i wiedząc, że mogą się przydać jeszcze w przyszłym roku, dzieci bardzo chciały zabrać je do domu. I tak się stało. Jestem bardzo wdzięczna Fundacji za ten dar. Uśmiech dziecka, szczególnie afrykańskiego, jest zawsze małym cudem. W Kibeho w Orszaku brały udział dzieci ze szkoły dla niewidomych, a bramę aniołów do sanktuarium, które tego dnia zmieniło się w stajenkę, stworzyły najuboższe dzieci z okolicy, uczęszczające do szkoły zwanej „Janosikiem”, którą powołał ks. Zbigniew Pawłowski, rektor sanktuarium w Kibeho.
Domyślam się, że afrykańskie Orszak jest wyjątkowo kolorowy, roztańczony i radosny.
Zdecydowanie tak! Orszaki w Rwandzie nie odbyły się dokładnie 6 stycznia. Dzieci mają jeszcze wówczas wakacje. Opóźniły się o kilka dni. W niektórych miejscach Orszaki połączone były z inauguracją roku szkolnego. Kolorowe stroje pięknie wpisują się w afrykański pejzaż i światło, ludzie bardzo dużo śpiewają, tańczą, wszędzie słychać odgłosy bębnów i marakasów. Śpiewy i tańce trwają jeszcze długo po głównej uroczystości. I na pewno nie ma problemu ze znalezieniem afrykańskiego króla. Rwanda nazywana jest czasem „Europą w Afryce”, infrastruktura jest tam bardziej zaawansowana niż w Kongo. Pięknie się te światy – europejski i afrykański – przy Orszaku przeplatają.
Czy Orszak zmienia coś realnie w tamtejszym świecie?
Jestem przekonana, że tak i to na lepsze. Po pierwsze jest to wielkie, radosne i integrujące społeczność wydarzenie – zarówno dla dzieci, jak i ich rodziców i nauczycieli. Dzieci są szczęśliwe, że mogą iść przebrane w piękne stroje do Dzieciątka Jezus, niosąc mu dary serca – modlitwy, uśmiechu, kwiatki, laurki, pieśni, a później długo jeszcze się bawić, przychodząc na poczęstunek i „fantę”, która w Rwandzie oznacza każdy napój gazowany i jest po prostu niezbędna przy każdym ucztowaniu. W realizację Orszaku zaangażowani są także nauczyciele (w szkole w Masaka to oni obsadzili wszystkie dorosłe role), lokalni urzędnicy oraz oczywiście rodzice. Nie korzystaliśmy z gotowych strojów przysłanych z Polski. Pieniądze otrzymane od darczyńców z Żukowa przeznaczyliśmy na zakup materiałów i uszycie strojów na miejscu, zamawiając je w maleńkich szwalniach, w których kobiety tej pracy rzeczywiście bardzo potrzebują. Wielka siła tkwi we wspólnym działaniu, choćby na niewielkim odcinku. Ponieważ uszyliśmy tylko po jednym komplecie strojów, a Orszaki szły w czterech miejscowościach, organizatorzy musieli się strojami podzielić. To uczy współpracy. Zaproszenie na Orszak skierowane było do wszystkich. Wiem, że byli obecni również protestanci i muzułmanie. Cała Rwanda żyła Orszakiem.
Twój „african dream” stał się rzeczywistością i to tak pełną treści i działania...
Dla mnie pobyt w Rwandzie, to były takie długie, całoroczne rekolekcje, których owocami cały czas żyję. Korespondencyjnie wciąż wspieram organizację Orszaków, pomagam w zbiórkach funduszy na ich prowadzenie. Pozostaje mi powiedzieć w języku Rwandyjczyków „Murakoze cyane”! (Dziękuje bardzo!) za materialne i duchowe wsparcie afrykańskich Orszaków oraz „Imana ibahe umugishe”! (Niech Bóg Wam błogosławi!).
Rozmawiała: Małgorzata Szwed-Kasperek
Więcej zdjęć: tutaj