RCA - Balaô Przyjaciele!
Praktycznie całe te cztery miesiące spędziłam w Bouar (miasto, ale
zdecydowanie odbiegające od naszego pajecie miasta), gdzie poznawałam
tajniki życia misjonarskiego i uczyłam się języka sango. Początkowo nie
było łatwo gdyż przyzwyczaiłam się do nauki języka w sposób naukowy,
czyli książka, zeszyt, gramatyka, słownik itd. Realia są inne. W
prawdzie odnalazłam kilka pozycji pisanych, jeśli chodzi o język sango,
ale albo pewnych zwrotów się nie używa, albo są one troszkę inne w
zależności od regionu itd., itp. Na szczęście służył mi pomocą Didier –
nauczyciel z miejscowej diecezjalnej szkoły podstawowej i takim sposobem
ukończyłam „kurs” sango, co w efekcie dało przez 4 miesiące 45 lekcji,
trwających 90 min (każda). Teraz pozostała praktyka i tylko praktyka!!!
Oczywiście nie skończyło się tylko na języku sango. Korzystałam i
korzystam z okazji, ze mieszkam w jednym domu z trójką wolontariuszy DCC
(www.ladcc.org), którzy są francuzami i takim sposobem mam konwersacje
praktycznie codziennie i za darmo.
Oczywiście moim jedynym zajęciem nie jest tylko nauka, – bo jak się tu
uczyć, jak za oknem taka piękna pogoda – wiecznie lato, a pory roku są
tylko dwie – sucha i mokra. Sucha – 6 miesięcy bez deszczu (od
października do kwietnia) i pora mokra – 6 miesięcy (od kwietnia do
października). Oczywiście nie myślcie, ze pada non stop!!!! Poda tak od
czasu do czasu, czyli prawie codziennie taki mocny, albo słabiutki
deszczyk. Początkowo było super, ale teraz dostrzegam, po co misjonarze
kazali mi zabrać sweterek – czasami jest naprawdę chłodno (ok. 250C). I o
czym to ja pisałam… a tak, zajęcia. Dwa razy w tygodniu razem z ks.
Mirkiem Gucwą – wikariuszem generalnym w diec. Bouar chodzę do więzienia
gdzie w piątki o 15-stej odmawiamy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, a w
sobotę o tej samej gdzie ks. Mirek odprawia mszę św. w więziennej
kaplicy, a po niej więźniowie mają okazję zjeść jedyny posiłek w ciągu
tygodnia. W styczniu było 94 więźniów, dziś jest ich już 115.
Oprócz więzienia miałam okazję spędzić kilka tygodni w różnych szkołach,
aby przyglądnąć się jak wygląda system edukacyjny i organizacja pracy w
szkołach podstawowych, gdyż to będzie moje główne zadanie w Baboua
gdzie będę pracować. Tym sposobem zaliczyłam szkołę podstawową państwową
(w Bouar) i dwie szkoły podstawowe diecezjalne (Bouar i Wantiguera).
Ciężko jest opisać jak to wygląda. Początkowo ogarnęło mnie przerażenie.
Poziom wykształcenia nauczycieli – 6 klas szkoły podstawowej. Nieliczni
tylko i to w szkołach diecezjalnych mają maturę, reszta zrobiła tylko
roczny staż w innych szkołach i tak stali się nauczycielami. Tak
naprawdę to najtrudniejsze jest to, iż nie ma tutaj jakiegoś programu
nauczania. Wszystkie dotychczasowe propozycje zostały odrzucone przez
ministerstwo edukacji. Takim oto sposobem prawie wszyscy bazują na
kameruńskim programie, a my – europejczycy na własnym doświadczeniu,
które czasami w ogóle się tutaj nie sprawdza. Większość nie ma zielonego
pojęcia jak powinna wyglądać szkoła i taki sposobem wiele nauczycieli
wychodzi z założenia, że aby dziecko nauczyło się czegoś i aby zachować
dyscyplinę w zdecydowanie przepełnionych klasach trzeba zastosować
metodę kary. Obecnie podczas pory deszczowej dzieci chodzą w kratkę do
szkoły i to wcale nie ze względu na deszcz, ale na to, iż rozpoczęła się
praca w polu i większość idzie pomagać uprawiać pole swoim rodzicom.
Oczywiście jak każde dziecko na całym świecie i nasze też oczekują
wakacji, które tutaj rozpoczynają się początkiem lipca, ale to nie jest
jakaś tragedia gdyż szkoła tutaj rozpoczyna się z opóźnieniem – przy
dobrych wiatrach w połowie września, a tak normalnie to nawet w
listopadzie. Dzieci uczą się tutaj metodą „PAPUGI”, a wiec powtarzania
do znudzenia tego, co mówi nauczyciel, gdyż tylko ten posiada
podręcznik. W przedszkolach, Aż do 6-stego roku życia dzieci w szkole
osłuchują się z j. francuskim, który jest językiem urzędowym, dlatego
wiec mówienie między sobą w sango jest dozwolone, w przeciwieństwie do
starszych dzieci. Tutaj już jest zakaz mówienia w szkole w sango –
pozostaje tylko francuski.
Kolejnym problemem szkół afrykańskich – państwowych, jest nieregularna
wypłata nauczycieli i tym sposobem nie wszyscy chcą poświęcać się
edukacji. Jedynie w szkołach katolickich otrzymują regularną wypłatę i
to właśnie dzięki szkołom katolickim oświata w tymże kraju jakoś
funkcjonuje – według mnie, aczkolwiek mogę się mylić, ale to zweryfikuje
najprawdopodobniej po kilku latach a nie miesiącach. Miałam jednak
okazję zapoznać się z pewnym dokumentem – nie pamiętam, z którego roku,
ale gdzieś z lat 90-tych, gdzie władze państwowe zwróciły się oficjalnie
do biskupów środkowoafrykańskich o utworzenie w swoich diecezjach
szkół, czyli jednym słowem władze państwowe poprosiły Kościół o zajęcie
się nie tylko pracą duszpasterska, ale i edukacją. Szkoły katolickie,
które istnieją tutaj chyba w każdej większej wiosce mają swoje plusy i
minusy. Na pewno rzeczą pozytywna jest to, iż są one dla wszystkich nie
zależnie od wyznania, zaś minusem, że są płatne i penie było by więcej
dzieci w szkole gdyby tylko rodziców było na to stać. Oczywiście opłaty
to tylko tak naprawdę symboliczna suma patrząc na wydatki, jakie szkoła
ponosi każdego roku i to tak naprawdę to funkcjonuje tylko i wyłącznie
dzięki ofiarności ludzi z Europy. Zobaczymy czy ten obraz się mi zmieni
jak już zacznę pracować od września w szkole. Gdyby się cos zmieniło to
postaram się to zweryfikować. Tymczasem zapewniam każdego o mojej
pamięci w modlitwie, nawet jak często nie pisze. Proszę Was również o
modlitwę, za wszystkich misjonarzy, a zwłaszcza za Kościół
środkowoafrykański, który w ostatnim czasie przeżywa pewne trudności i
kryzysy.
Z misyjnym pozdrowieniem i pamięcią w modlitwie
Iwonka Ligas