RCA - Bangui
Można by było powiedzieć, że nie jest wcale trudno wyjeżdżać, może tym
zadziwię Was, ale nie jest trudno. Tyle dobra, tyle życzliwości ile ja
otrzymałem sprawia, że nie sposób z tym tak pozostać, schować dla
siebie. Najtrudniejszy moment, zabrzmi to głupio, ale to pakowanie
bagaży. Zmieścić się w około 60 kg, wszystko to, co by chciało się
zabrać, wszystkie prezenty, potrzebne rzeczy spisywane przez minione
miesiące. Inna sprawa, że nawet jakby było i 100 kg, to i tak zawsze
będzie za mało, zawsze walizka będzie się nie dopinała. A już, gdy
chodzi o emocje, to można je trzymać na wodzy w momencie pożegnania z
rodzicami, w pożegnaniu z najbliższymi na lotnisku. Ale, gdy już się
samolot odrywa, gdy pozostaje się jakby samemu, wtedy wszystkie te i
inne momenty przebiegają w myślach, wtedy tak naprawdę się żegnam, wtedy
emocje puszczają, wtedy się wzruszam…
Jaką zastałem Afrykę? Bez większych zmian. Tu się po prostu czeka, aż
jak to mówią Francuzi „wszystko się ułoży”. Obrazuje to takie moje
spostrzeżenie, co wyda się dziwne, ale całkiem nowe. Wracam sobie z
miasta pieszo. Jakieś 300 metrów od domu zaskakuje mnie pierwszy po
urlopie, deszcz. Chronię się w małym przydrożnym sklepiku i obserwuję
deszcz, drogę zamieniającą się w strumień i ludzi. Na skraju drogi kupki
śmieci. Dlaczego tego od razu nie sprzątnięto? Tak najzwyczajniej,
jakby na coś czekały, ale chyba nie na porządkowe służby miejskie. Nie,
aż tak to chyba się nie zmieniło. W tych moich filozoficznych
rozważaniach nad kupą śmieci, spostrzegam kobietę, wychodzi z miotłą w
strugach deszczu i zaczyna zgarniać śmieci do przepływającej wody.
Proste, jakie mądre wykorzystanie „energii wodnej”. Gdzieś to zawsze
popłynie, na pewno dalej ode mnie, nawet, jeśli mi przyniesie nowe
śmieci, to poczekam do następnego deszczu.
Na ten rok we wspólnocie jestem tylko z moim współbratem Francuzem Janem
Marią, który za patrona ma Jana Marię Vianneya, a to się dobrze składa,
bo mamy rok kapłański pod patronatem tego świętego. Obok, bez zmian, są
trzy siostry z Senegalu. Wspólnie ten rok zaczęliśmy pod znakiem
edukacji. Siostry od lat prowadzą szkołę, a zaczynały tak zwyczajnie od
przedszkola, powiększając każdego roku o nową klasę. W tym roku kończył
się pierwszy stopień, można powiedzieć nasza podstawówka. Jeszcze przed
moim wyjazdem na urlop, zrodziło się pytanie: i co dalej? Pozwolić
odejść dzieciom i szukać gimnazjum. Rodzice prosili, żeby ich pociechy
mogły kontynuować przy misji. Siostra dyrektorka zaproponowała, żeby
zacząć skromnie w salkach parafialnych, w których przed południem nic
się nie dzieje. W tym czasie pewna rodzina z Krakowa zorganizowała
zbiórkę przedmiotów szkolnych i pieniędzy, właśnie na edukację. Zebrano
ponad 1000 €. Dzisiaj mamy już salę wyposażoną w nowe ławki, można
powiedzieć z Krakowa, a w przygotowaniu jest wyposażenie do następnej
sali. Krótko mówiąc: gimnazjum już działa. Może za 1000 lat będzie tu
Uniwersytet Jagielloński?
Tak naprawdę, to są małe codzienne rzeczy, ale tylko w opisie wyglądają
tak szumnie. O to jednak chodzi, żeby podjąć to codzienne i małe.
Po przyjeździe wydawało mi się, że odzwyczaiłem się od upałów, bo
strasznie się pociłem. Ale wszyscy mnie uspokajali, że naprawdę było
wyjątkowo upalnie w tych dniach. Widzicie, że nawet w Afryce, może być
goręcej niż zwykle. Tak tez i ja pozdrawiam Was goręcej niż zwykle.
Niech Was Pan Bóg błogosławi w Waszej codzienności.
Z Bogiem
Krzysztof Ferenc CSSp, Zgromadzenie Ducha Świętego