RCA - Bangui
W kraju takim jak Republika Środkowoafrykańska, znajdującym się w
czołówce listy krajów najbiedniejszych, tą biedę widać także w wystroju
wnętrza kościołów. Celowo nie napisałem „ubóstwo”, bo to naprawdę nie o
to chodzi. Skromny, ubogi Kościół mógłby sprzyjać wręcz modlitwie.
Niestety, niejednokrotnie można tu mówić o nędzy, a nawet dziadostwie,
braku jakiegoś „smaku”. Nie chodzi mi o proste wiejskie bambusowe
kaplice, bo te w swej prostocie są piękne. Chodzi mi tu o kościoły
„miejskie”, bo od ponad roku jestem w mieście. Nie ma tu, tak jak w
Polsce, diecezjalnego czy państwowego konserwatora zabytków, a nawet
można powiedzieć, że nie ma zabytków. Nie ma też chyba w seminarium
wykładu ze sztuki sakralnej, bo to by była abstrakcja. Każdy więc robi
co chce i jak czuje. O ile ktoś ma jeszcze jakiś zmysł artystyczny w
połączeniu z duchem modlitwy, to coś może z tego dobrego wyniknąć. Ale
to co się spotyka czasami w kościołach pokazuje, że tego brakuje. W
katedrze, zbudowanej w 1929 roku, pięknej i monumentalnej, w głównym
ołtarzu umieszczony jest krzyż, ale ze skrzyżowanych lamp neonowych. I
to się spotyka nie tylko w katedrze. Figurki Bożonarodzeniowe, lepione z
gliny lub rzeźbione przez miejscowych artystów, jeśli nie wystraszą
dzieci, to na pewno trudno im będzie zgadnąć kto jest kto? Wyobrażenia
maryjne Przy dekoracjach świątecznych, obok różnych rodzajni łańcuchów,
czasami można spotkać piłki reklamowe coca-coli czy fanty. A czy może
być inaczej? Może!
W 2007 roku, na moim pierwszym urlopie, byłem zaproszony przez ks.
Jerzego Szorca do Parafii Matki Bożej Różańcowej w Mikołajkach na
Mazurach. Przepiękne turystyczne miasteczko położone pośród jezior.
Lato, turyści i duchacz z Serca Afryki. Nie wiem czy moja obecność
poruszyła ludzi, ale mnie na pewno coś poruszyło. Proboszcz, jak to
polski proboszcz, ciągle jakieś, prace, ciągle jakieś upiększenia. Wśród
ostatnich przedsięwzięć, było umieszczenie w bocznym ołtarzu „Jezusa
Miłosiernego”. Niemalże naturalnej wielkości, wykonanego przez malarza
ze Sztumu pana Marka Omieczkowskiego. Obraz utkwił mi w pamięci. Ale
wtedy wydawało się, że to tyle na dzisiaj…
Rok temu kiedy zostałem proboszczem 10-letniej parafii na krańcach
stolicy, przywitali mnie oczywiście parafianie. Ale też przywitał mnie
niski, choć dość duży kościół w kształcie litery T: długość 37 m,
poprzeczne skrzydło 31m i szerokości 12 metrów. W kościele figurka Matki
Bożej, na szczęście piękna, sprowadzona z Francji i opłacona przez
pewnego parafianina, który pracuje w tutejszej telefonii. Cały koszt z
transportem i zyskiem dla tego, który ją przywiózł wyniósł niemało, bo
prawie 1000 euro. W samym zaś centrum był nie za duży drewniany krzyż,
nawet bez sylwetki Ukrzyżowanego. Zaczęły się pojawiać różne myśli,
także nawet w ramach rozproszeń w czasie modlitwy w kościele. Coś trzeba
było zrobić. E-mail do Księdza Proboszcza z Mikołajek, z prośbą czy
malarz nie namalowałby dla naszej parafii, z jakąś zniżką… Zgoda ze
strony malarza była błyskawiczna.
Kolejny urlop, w wakacje tego roku i w planach przywiezienie obrazu.
W pierwszą niedzielę lipca byłem ponownie na Mazurach. Kiedy ujrzałem
„prawie dwumetrowego Jezusa miłosiernego”, ukląkłem z wrażenia.
Wystawiliśmy obraz w kościele i w niedzielę ogłoszona była zbiórka, by
wynagrodzić malarza i pomóc w pracy misyjnej. Wszystko wydawało się
takie proste. Zwinąć w rulonik i po skończonym urlopie do Afryki, do
swojej parafii. Tymczasem przełożeni mieli jakieś inne plany.
Postanowiono, że zostaję. Co robić z obrazem? Przesłać, ale kto go
umieści w kościele, czy ktoś będzie miał podobną wizję? Czy ktoś nie
zarzuci, że to takie polskie? Tysiące pytań. I w momencie, kiedy już
się pogodziłem z tym, że zostaję, jakaś niespodziewana zmiana. Mogę
wracać! I 23 września byłem już w samolocie na czarny ląd. Nikt na
żadnej odprawie nawet się nie zapytał o ten obraz, przeszedł, jak
najzwyklejszy bagaż, niezauważony. Ale jeszcze długie oczekiwanie w
Paryżu. Przeszedłem wszelkie bramki, żeby już to mieć za sobą. Została
mi tylko jedna, ale ta jest czynna tylko pół godziny przed odlotem.
Wziąłem się za lekturę, a że zwinięty obraz się ciągle przewracał,
położyłem go sobie za głowę na czymś w rodzaju półki. Godziny mijały, a
ja czytałem. Otworzono bramkę, więc pędem do samolotu. Usadowiłem się
dość szybko na swoim miejscu. Obok mnie nie było nikogo. Nie wiedząc co z
sobą i z czasem zrobić zacząłem przeglądać jakieś gazety linii
lotniczych. Czego raczej nie miałem w zwyczaju. Pozostało może z 10
minut do odlotu. Nagle wzrok mój padł na jakiś obraz w gazecie i szybko
skojarzenie: gdzie jest mój „Miłosierny Pan Jezus?”. Został na
francuskim lotnisku. Szybko do stewardessy, rękawem do wyjścia, na
bramkę… Jest! Nikt go nie ruszył. A mógłby być poczytany za bombę.
Historia się dobrze skończyła. No, a tak całkiem na poważnie, to jest on
„bombą”.
Samo umieszczanie go w kościele trochę trwało. Ramę do niego robił
mi stolarz, mój parafianin, który pracuje w pałacu prezydenckim.
Pierwsza mu się nie udała więc trzeba było zacząć od nowa. Halogenowe
podświetlenie przywiezione z Polski i „naturalnej wielkości Pan Jezus
miłosierny” patrzy na nas i nam błogosławi uniesioną ręką z centralnego
miejsca w kościele. Jezus w tym wizerunku i z przesłaniem miłosierdzia
nie jest obcy, wręcz przedziwnie od wielu już lat istnieje tu ruch
apostolstwa Miłosierdzia Bożego. A teraz jeszcze bardziej będzie znany
dzięki tej „iskrze, która wyszła z Mikołajek”.
Na dole tego obrazu widnieje napis w wersji sango: Jèsus, mbi zia be
Ti mbi na Mo! W dosłownym tłumaczeniu: Jezu, pokładam moje serce w
Tobie. Niech ten czas adwentu, który ma nas zbliżyć do Bożego
Narodzenia, uzdolni nas do pokładanie naszych serc, tego co w nich się
rodzi, w Nim, w Jego sercu. Pozdrawiam serdecznie.
Z Bogiem
Krzysztof Ferenc CSSp, Zgromadzenie Ducha Świętego