Bala
Ala mingi! To znaczy pozdrawiam Was serdecznie. Nie oznacza to, że mam
problemy z Polskim, ale to chyba już czas żebyście zaczęli się uczyć
języka afrykańskiego.
Wiem, że dawniej pisałem
częściej, ale teraz mam ograniczone możliwości, dlatego, że (będę się
powtarzał) rzeczywistość zupełnie nowa. Jak tak na to patrzę, to
Opatrznościową była moja praca najpierw w Bangassou. Gdybym trafił od
razu tutaj byłoby mi trudniej, a tak mając już pewne doświadczenie
życia wspólnotowego i pracy, łatwiej jest mi wchodzić w to nowe.
Gdy chodzi o klimat tam była sawanna, tutaj jest las tropikalny. Język
pozostaje ten sam: sango, mimo, że dzieli nas ponad
800 km
. Pracy wydaje się być więcej i nieco w inny sposób niż na wschodzie.
Diecezja jak na Afrykę, jest malutka obszarowo w porównaniu z
poprzednią (która równa się połowie Polski), zaledwie jej trzecia
część. Biskup ma taki system pracy, że jest pełno komisji, zjazdów,
spotkań w diecezji i podobnie w parafii. Wierni laicy angażują się
bardzo w życie parafii, choć wydaje mi się, że bardzo często na
poziomie dyskusji, nie widać tego w życiu. Na terenie parafii jest 29
kaplic w wioskach rozrzuconych we wszelkich możliwych kierunkach,
najdalsze o jakieś
150 km
. W porze deszczowej do części z nich dotarcie jest niemożliwe.
Na terenie naszej parafii,
9 km
od głównej misji znajduje się liceum, które istniało w latach 70-tych,
za cesarza Bokassy, stworzone w jego rodzinnej wiosce. Wraz z upadkiem
jego reżimu upadła szkoła. Teraz zaledwie drugi rok jak próbują
wznowić. Mimo, że jest to szkoła państwowa, mnie została powierzona
opieka duszpasterska i jej zarząd jest bardzo otwarty. Jestem jednak na
razie na etapie odkrywania, tego co mógłbym robić. Bo proszę tego nie
kojarzyć z polskim Liceum. Młodzież dochodzi dzień w dzień nawet z
odległości
15 km
pieszo bez jedzenia, innym udostępniono cztery sale i śpią na miejscu.
To znowu nie jest wyobrażenie naszych internatów. Po prostu mają dach
nad głową, sami sobie gotują, albo dziewczyny gotują chłopakom, nie ma
światła, śpią na zwykłych matach z trawy. Ostatnio kiedy byłem tam,
dyrektor tłumaczył, że nie mogą grać w piłkę, bo nie opłacili
ubezpieczenia. Ciągły brak nauczycieli, nawet się mnie zapytano, czy
nie zechciałbym uczyć francuskiego. Wyobrażacie to sobie, to znaczy, że
sytuacja musi być rozpaczliwa. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że
ci którzy śpią na miejscu pozostawieni są bez żadnej opieki ni
kontroli, stąd problemów w relacjach między chłopakami i dziewczynami
nie brakuje, a które i tak są częste nawet kiedy dzieci są z rodzicami.
Jakie ma być więc tam moje miejsce i rola?
Region
ze względu zwłaszcza na klimat, poza tym bliskość do stolicy (bo jest
łatwiej sprzedać to co się zebrało na polu) i zwyczajną drogę asfaltową
(co ułatwia komunikację), wydaje się być bogatszy, ale biedy nie
brakuje. Wierni nie są w stanie nam zbyt wiele pomóc. Stąd chodzi mi po
głowie hodowla kaczek, kur, może królików, na potrzeby naszej
wspólnoty. Nie tylko więc ewangelizacja, a bynajmniej nie tylko słowem.
To taka krótka notka z mojej strony, żeby dać Wam znać, że mimo
wszelkich zmian, także tych klimatycznych, nadal żyję i mam się całkiem
dobrze.
Z Bogiem.
O.
Krzysztof Ferenc
,
Misjonarze Ducha Św.